VI Niedziela Wielkiego Postu (Niedziela Palmowa), Rok C
TEKST SŁOWA BOŻEGO
Jezus ruszył na przedzie zdążając do Jerozolimy.
Gdy przyszedł w
pobliże Betfage i Betanii, do góry zwanej Oliwną, wysłał dwóch spośród
uczniów, mówiąc:
„Idźcie do wsi, która jest naprzeciwko, a wchodząc do
niej, znajdziecie oślę uwiązane, którego nikt jeszcze nie dosiadł.
Odwiążcie je i przyprowadźcie tutaj. A gdyby was kto pytał, dlaczego
odwiązujecie, tak powiecie: «Pan go potrzebuje»”. Wysłani poszli i
znaleźli wszystko tak, jak im powiedział. A gdy odwiązywali oślę,
zapytali ich jego właściciele:
„Czemu odwiązujecie oślę?” Odpowiedzieli:
„Pan go potrzebuje”. I
przyprowadzili je do Jezusa, a zarzuciwszy na nie swe płaszcze,
wsadzili na nie Jezusa. Gdy jechał, słali swe płaszcze na drodze.
Zbliżał się już do zbocza Góry Oliwnej, kiedy całe mnóstwo uczniów
poczęło wielbić radośnie Boga za wszystkie cuda, które widzieli. I
wołali głośno:
„Błogosławiony Król,
który przychodzi w imię Pańskie.
Pokój w niebie
i chwała na wysokościach”. Lecz niektórzy faryzeusze spośród tłumu rzekli do Niego:
„Nauczycielu, zabroń tego swoim uczniom”. Odrzekł:
„Powiadam wam, jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą”.
(Łk 19,28-40)
(Łk 22,14 - 23,56)
KOMENTARZ
W Niedzielę Palmową w trakcie Liturgii czyta się
dwie Ewangelie: najpierw o wjeździe Jezusa do Jerozolimy, a potem jeszcze czyta
się opis Męki i Śmierci Jezusa. Te dwa fragmenty Słowa Bożego zdają się
pokazywać kompletnie przeciwstawny obraz Jezusa: wjazd Chrystusa do Jerozolimy
wygląda na tryumf, wszyscy (z wyjątkiem paru faryzeuszów) wyglądają na
uszczęśliwionych, Nasz Mistrz zdaje się tryumfować – i to dość świadomie, wszak
zaplanował swój wjazd: wysłał swoich uczniów po osiołka, przyjmował też ich
hołd. Gdy niektórzy faryzeusze zaniepokojeni z powodu możliwych skojarzeń
politycznych (w końcu tłum wznosił okrzyki na cześć Króla), próbowali namówić
Jezusa, żeby to wszystko powstrzymał, jednak wyraźnie się nie zgodził – dość
tajemniczo powiedział, że gdy przestaną wołać ludzie, zaczną wołać kamienie
(por. Łk 19,40). Z drugiej zaś strony mamy do czynienia z obrazem Jezusa
zdradzonego, wyszydzonego, niewinnie skazanego, umęczonego i ukrzyżowanego.
Możliwe, że w naszej świadomości te obrazy kompletnie nie pasują do siebie...
Tymczasem tak naprawdę oba obrazy dotyczą dokładnie
tego samego: Jezus faktycznie obejmuje panowanie. Przybywa do swego miasta –
Jerozolimy, który jest celem całej Jego wędrówki, Jego głoszenia Słowa Życia. To
tutaj lud wykrzykuje słowa bardzo podobne do tych, które wypowiedzieli
Aniołowie przy narodzinach Chrystusa: „pokój
w niebie i chwała na wysokościach” (Łk 19,38). Uważny czytelnik może spostrzec,
że przy Narodzeniu dokładnie Aniołowie śpiewali: „chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój” (Łk 2,14). Tu
natomiast, o dziwo, nie ma wzmianki o pokoju na ziemi. To zaś koresponduje z
dziwną wypowiedzią Jezusa z Ostatniej Wieczerzy, którą zanotował św. Łukasz: „Lecz teraz kto ma trzos, niech go weźmie;
tak samo torbę; a kto nie ma, niech sprzeda swój płaszcz i kupi miecz!” (Łk
22,36). Dziwne: Jezus nigdy nie nawoływał do walki zbrojnej, wręcz dystansował
się od takich oczekiwań, a teraz zdaje się zmienił zdanie...
Rzecz jest jednak nie w tym, że Jezus nawołuje do
walki zbrojnej – zaczyna się czas walki duchowej. On pokona za chwilę – na
krzyżu – moce ciemności, które władały niepodzielnie ludzkością. Od chwili
śmierci krzyżowej Jezusa nasz dług został spłacony – szatan traci do nas prawo.
Dla szatana to wielki kłopot – rozpocznie więc walkę o odzyskanie tego, co
stracił. Dlatego Jezus wzywa swoich uczniów, by zaopatrzyli się w miecze – a
uczniowie nawet Chrystusowi odpowiadają, że mają dwa miecze, na co stwierdza,
że to wystarczy. Dwa miecze przeciwko całemu światu? Co ciekawe, gdy w Ogrodzie
Oliwnym uczniowie próbują walczyć mieczem, Jezus ich wstrzymuje, a nawet naprawia
skutki tej próby (uzdrawia zranione ucho). Wygląda więc na to, że uczniowie nie
do końca zrozumieli słów Mistrza. O co więc chodzi z tymi mieczami?
No właśnie: tak jak walkę zapowiadaną przez Jezusa
należy rozumieć duchowo, tak samo duchowo należy rozumieć miecze. Skoro miecze
są dwa, to można je wytłumaczyć dwojako. Po pierwsze może chodzić o Ciało i
Krew Jezusa, którymi karmimy się w Eucharystii. Ja jednak skłaniałbym się do
tłumaczenia, że dwa miecze to dwojaki pokarm pozostawiony przez Jezusa Jego
uczniom: pokarm Jego Ciała i Krwi oraz pokarm Jego Słowa. Eucharystia i Słowo –
to dwa miecze, które są wystarczające dla nas, uczniów Jezusa, w walce
duchowej, którą przychodzi nam toczyć.
A walkę przyjdzie nam toczyć z pewnością. Świat nie
przyjął Chrystusa, wręcz przeciwnie, odrzucił Go jako Króla i Pana. Jezus
został odrzucony totalnie: wykpiony, wyszydzony, uznany za bluźniercę i
buntownika, umęczony i ukrzyżowany jak najgorszy złoczyńca. I faktycznie z
punktu widzenia tego świata Jezus jest najgorszym złoczyńcą – bo odbiera temu światu
monopol na panowanie nad nami. Świat nienawidzi Naszego Mistrza bo obnaża
kłamstwo tej rzeczywistości i tego, który uzurpuje sobie władzę nad nami. I ta
walka trwa do dzisiaj, bo okazuje się, że najgorszymi przestępcami nie są
mordercy, złodzieje ale ci, którzy obnażają kłamstwa tego świata. Bo nasza
doczesna rzeczywistość jest właśnie zbudowana na kłamstwie. Jezus zaś budzi w
człowieku to, co duchowe – pokazuje nam, że można więcej. To Chrystus ujawnia,
że można być wolnym, nie trzeba się dopasowywać do tej rzeczywistości, że można
się sprzeciwić temu, jaki jest ten świat. On sam tak żył: nie był taki sam, jak
wszyscy wokół i nie przyjmował wzorców tego świata. Dla Niego jedynym wzorem
był Ojciec – i tego samego starał się nauczyć nas. Dla naszego Mistrza było to
tak ważne, że oddał za to wszystko: swój honor (bo został wykpiony i
wyszydzony), swoje Ciało (bo zostało poddane torturom i zniewagom) i swoje
życie (bo umarł na krzyżu). W ten sposób zwyciężył: światu nie udało się zmusić
Go, by stał się taki, jak świat wokół Niego.
Krzyż Jezusa
jest miejscem Jego tryumfu – wjazd do Jerozolimy i ukrzyżowanie to dwa obrazy
pokazujące tryumf Jezusa! On wygrał – świat przegrał. Odrzucając Chrystusa świat
potwierdził swoją przynależność do śmierci. A każdy z nas staje teraz przed
wyborem. Nasz Pan i Zbawiciel daje nam wolną wolę i kładzie przed nami życie i
śmierć (por. Pwt 30,19–20). Wybór jest pozornie łatwy, bo przecież każdy chce
żyć. Ale życie z Jezusem nie będzie łatwe, bo będziemy mieli udział w Jego
losie i to w całości: jeśli Jego świat odrzucił, to i nas odrzuci. Będziemy
wykpieni, niezrozumiani, wyśmiani itd. itp. Może na razie jeszcze nikt nas nie
zabije tu, w Europie, ale kto wie co będzie za parę lat, wszak islam już puka...
Chrześcijaństwo naprawdę nie jest dla tych, którzy szukają spokojnego i
bezproblemowego (w rozumieniu tej rzeczywistości) życia. Jest dla tych, którzy
potrafią się jasno opowiedzieć – niech wasza mowa będzie tak, tak – nie, nie...
Jeśli więc ktoś chce się układać z tym światem, chce grać na dwie strony, to
będzie rozczarowany: Jezus coś wspominał o służeniu dwom panom... W naszym życiu
może być tylko jeden pan: albo ukrzyżowany Król-Zwycięzca, albo pan tego
świata. Wydaje się, że Ukrzyżowany nie jest zbyt atrakcyjną perspektywą. Ten
zaś świat kusi dość jaskrawymi ofertami, które na pierwszy rzut oka przebijają Krzyż...
Niemniej jednak prawda jest inna: to właśnie Krzyż prowadzi w istocie rzeczy do
życia, oferta tego świata jest zaś ofertą śmierci, tyle że ładnie opakowaną. Na
trzeci dzień się o tym przekonamy...