XII Niedziela Zwykła, Rok C
TEKST SŁOWA BOŻEGO
Gdy Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: ”Za kogo uważają Mnie tłumy?”.Oni odpowiedzieli: ”Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”.Zapytał
ich: ”A wy, za kogo Mnie uważacie ?”. Piotr odpowiedział: ”Za Mesjasza
Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym
nie mówili. I dodał: ”Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie
odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie
zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.Potem mówił do
wszystkich: ”Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie,
niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce
zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu,
ten je zachowa”.
KOMENTARZ
Dzisiaj
Jezus stawia bardzo ważne pytania: za kogo ludzie Go uważają? A za kogo my Go
uważamy? Kim On jest dla mnie? Od czasu do czasu naprawdę trzeba zmierzyć się z
takimi pytaniami i odpowiedzieć sobie na nie uczciwie – zwłaszcza na ostatnie z
nich – jeżeli na serio chcemy iść za naszym Mistrzem. Odpowiedź na pytanie „kim dla mnie jest Jezus” ostatecznie bowiem
stanowi kryterium przynależności: albo jestem jednym z tłumu, który wprawdzie
widzi w Chrystusie kogoś niezwykłego, ale w gruncie rzeczy tak naprawdę On jest
potrzebny tylko do dokonania jednego czy drugiego cudu, albo jestem uczniem Jezusa,
który naprawdę za Nim idzie i z Nim jest. Ale żeby zostać prawdziwym uczniem –
takim, którego stać na to, by się zaprzeć samego siebie w imię wierności Jemu –
to nie wystarczy widzieć w Nim kogoś niezwykłego. Trzeba widzieć w Nim Mesjasza
Bożego. No i tu się pojawia cały problem z rozumieniem tego stwierdzenia... Jak
się zresztą zdaje, sam św. Piotr, który te słowa wypowiedział, nie do końca
rozumiał, co tak naprawdę mówi. Pewnie dlatego Jezus chciał, by odpowiedź
Piotra była skonfrontowana z opinią tłumu.
Ówcześni
ludzie zaś, w istocie rzeczy, tak naprawdę nie widzą w Jezusie nikogo większego
od proroków Starego Testamentu. Tu trzeba wiedzieć, że owi prorocy – wbrew
powszechnemu mniemaniu – nie zajmowali się przepowiadaniem przyszłości. Oni przekazywali wolę Boga, czyli przede
wszystkim przypominaniem Jego obietnic oraz wzywaniem do wierności – by móc oglądać
ich spełnienie. Tak, obietnica to dobra rzecz: daje nadzieję, że spotka mnie
coś dobrego. Niemniej jednak ponieważ w życiu niejednokrotnie doświadczyliśmy
pustych obietnic, rozczarowania z powodu ich niespełnienia, to nabraliśmy do nich
pewnego dystansu: jawi się nam jako coś nie do końca pewnego. Fajnie, jak
zostanie spełniona, ale trzeba mieć zawsze pewien dystans, bo to nigdy nie
wiadomo... Tymczasem obietnice Pana Boga mają dość ciekawą cechę, bo ich
spełnienie jest nieodwołalne! Nie ma takiej możliwości, żeby nasz Ojciec okazał
się niewierny własnemu Słowu.
Te
wszystkie obietnice Boga, których spełnienia oczekiwali Żydzi, zbiegały się –
niczym w soczewce – w postaci Mesjasza. On miał wypełnić wszystko, cokolwiek
Bóg obiecał ludzkości w ogóle, a Żydom w szczególności. Dlatego wyznanie Piotra
w swej najgłębszej treści zawiera stwierdzenie, że Jezus nie jest kolejną
obietnicą Pana Boga – nie jest kolejnym prorokiem, który owe obietnice
przypomina i wzywa do wiernego i wytrwałego oczekiwania ich spełnienia. Tu
warto odwołać się do greckiego tekstu dzisiejszej Ewangelii: Piotr mówi
dosłownie, że Jezus jest „ho Christos” – ten Mesjasz. Nie
jakikolwiek, ale ten oczekiwany, wyglądany, w którym wszystko ma się spełnić.
Dlatego uczniowie dla Jezusa pozostawili wszystko – swoje domy, rodziny,
zajęcia – bo ujrzeli w Nim Oczekiwanego. W Nim doświadczamy wielkiego,
ostatecznego „tak” Pana Boga. Nie dziwi więc, że Jezus wzywał, żeby zostawić wszystko,
zostawić samego siebie i iść za Nim: bo w Nim jest spełnienie wszystkiego. Już
nie musimy szukać namiastek: namiastek szczęścia, dobra, miłości, zbawienia. W
Jezusie mamy dostęp do pełni tego wszystkiego.
Zauważmy, że jeżeli ktoś naprawdę zaprze się siebie,
swoich wyobrażeń i oczekiwań, i naprawdę uwierzy, że w Jezusie jest pełnia –
ale tak naprawdę, nie na niby – to nie będzie miał wątpliwości, że trzeba
rzucić wszystko i iść za Nim, nawet jeśli by to oznaczało ponoszenie trudów,
nieprzyjemności, niesienie krzyża itd. Jeśli Jezus naprawdę jest Spełnieniem,
to po co trzymać się dalej namiastek? Oczywiste jest, że trzeba rzucić
namiastki i pójść za Pełnią. Tylko najpierw trzeba ujrzeć w Jezusie Pełnię.
Dopóki bowiem Chrystus jest dla nas jednym z wielu, to nie będzie wart w
naszych oczach żadnego wysiłku. Mało tego: trzeba wreszcie przestać zadowalać
się namiastkami i w ogóle zapragnąć Pełni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz