sobota, 5 marca 2016

Studium grzechu

IV Niedziela Wielkiego Postu, Rok C


TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

 



W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie: "Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi".
Opowiedział im wtedy następującą przypowieść:
"Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: »Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada«. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zebrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie.
A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, które jadały świnie, lecz nikt mu ich nie dawał.
Wtedy zastanowił się i rzekł: »Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników«. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca.
A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: »Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem«.
Lecz ojciec rzekł do swoich sług: »Przynieście szybko najlepszą suknię i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi. Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się«. I zaczęli się bawić.
Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to znaczy. Ten mu rzekł: »Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego«.
Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: »Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę«.
Lecz on mu odpowiedział: »Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się«".

Łk 15,1-3.11-32

KOMENTARZ



Warto zwrócić uwagę w dzisiejszej przypowieści na wspaniałe studium grzechu, jakie dokonuje Jezus opisując losy młodszego syna. Otóż prawo dopuszczało, by ojciec jeszcze za życia rozdzielił majątek między swoich synów, ale uważano za głęboki nietakt, gdy syn sam się tego domagał. Niby nic – niby to tylko zwyczaj, niemniej pewna granica została już przekroczona. Jak się za chwilę okaże, złamanie jednej bariery pociągnie za sobą kolejne. Otóż syn decyduje się wystąpić już nie przeciwko zwyczajowi, ale wprost przeciwko prawu: spienięża swoją część majątku. Jakkolwiek prawo pozwalało na podział majątku za życia ojca, to jednak synowie nie mogli nic z niego sprzedawać, póki ojciec nie umarł. Dalej syn występuje przeciwko dwom najbardziej podstawowym wspólnotom: opuszcza dom rodzinny i porzuca swoją ojczyznę, wyjeżdżając „w dalekie strony”. I teraz zaczynają się konsekwencje jego działania – kiedy człowiek już faktycznie odszedł od wszystkiego, co mogłoby dla niego być oparciem, staje się igraszką zła. Ulega on namiętnościom, zachciankom – bezsensownie roztrwania majątek. To doprowadza go do jeszcze większego zniewolenia: staje się sługą, niewolnikiem obcego człowieka i musi wykonywać jego upokarzające rozkazy. Z syna, dziedzica majątku, staje się żebrakiem, który musi się podporządkować i robić, co mu każą. Wreszcie okazuje się, że los świń – zwierząt nieczystych i przez Żydów pogardzanych – staje się lepszy niż los młodszego syna. Tym samym – w oczach przeciętnego Żyda – młodszy syn utracił resztki ludzkiej godności, człowieczeństwa... 

I tak właśnie działa zło: małymi kroczkami. Najpierw zdaje nam się, że łamiemy jakąś niewinną barierę i że to nikomu nie przyniesie szkody. Ale okazuje się, że takie przekraczanie – niby niczego – oswaja nas z mentalnością wiarołomnego. Niewierność przestaje być dla nas czymś nie do pomyślenia – staje się czymś zwykłym i oczywistym. Zobaczmy jak to działa w praktyce naszego życia, być może kiedyś uważaliśmy, że kłamstwo jest czymś okropnym. Ale raz, drugi się zdarzyło – a potem już jakoś poszło... I teraz chwytamy się tego przy każdej okazji jako najłatwiejszego wyjścia. Podobnie jest z przeklinaniem czy małymi oszustwami. Najpierw następuje oswojenie człowieka, a potem idzie już lawinowo: od niewinnych rzeczy człowiek przechodzi do coraz poważniejszych, aż dokonuje się odwrócenie się od Boga. I o to właśnie złu chodzi: gdy człowiek zerwie więź z Bogiem, zło może zrobić z człowiekiem, co zechce. My nie jesteśmy mądrzejsi, ani sprytniejsi od zła – ono nas przewyższa inteligencją, sprytem, mądrością itd. Jeśli nie oprzemy się na Bogu, nie mamy żadnych szans oprzeć się złu. No i ono – gdy już oderwiemy się od Naszego Ojca – systematycznie pozbawia nas wszystkiego, aż do całkowitego upadku i utraty tego, co czyni nas ludźmi. 

Warto zdawać sobie sprawę z tej drogi – żeby na nią nie wchodzić. Jezus nie tylko wskazuje czego się strzec, ale pokazuje także, że nawet jak już to się wszystko z nami stanie, to Bóg jednak z nas nie rezygnuje. To jest wielka prawda: Bóg nigdy nami się nie zniechęca, nigdy nie przestaje na nas czekać i o nas walczyć. Jest gotowy zawsze przyjąć nas z powrotem. Warunkiem jest całkowita przemiana serca (o tym pisałem tydzień temu) i powrót do Ojca. A to jest możliwe tylko wtedy, gdy człowiek przeprowadzi jakąkolwiek poważną refleksję nad sobą: bieda jest wtedy, gdy człowiek brnie w zło głową naprzód i nawet nie stać go na to, by zastanowić się, co się z nim dzieje. Jezus, mówiąc o procesie zastanawiania się młodszego syna, używa dosłownie zwrotu „wszedł w siebie”. Uważam to za ważne sformułowanie: młodszy syn wreszcie spojrzał na siebie i dostrzegł winę w sobie, poznał w sobie swój grzech. To ważna rzecz, bo my zazwyczaj winimy za naszą sytuację wszystkich dookoła – z Panem Bogiem włącznie – tylko nie siebie i nie swoje własne decyzje i wybory. Decydujemy się żyć i postępować, jakby Boga nie było, a potem oczywiście to Bóg jest winny, że nasze życie jest jakie jest. 

Myślę, że Wielki Post to dobry czas, żeby wreszcie przestać przypisywać całą winę wszystkim wokół i wejść wreszcie w siebie – przyjrzeć się sobie i swoim dotychczasowym decyzjom, wyborom i zachowaniom. I zastanowić się nad nimi i określić jak wpływają na moje obecne życie – może to właśnie z ich powodu jest takie jakie jest, może to wcale nie jest wina Pana Boga...

sobota, 27 lutego 2016

Metanoia to nasze „być albo nie być”

III Niedziela Wielkiego Postu, Rok C


TEKST SŁOWA BOŻEGO

  


W tym czasie przyszli niektórzy i donieśli Jezusowi o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar.
Jezus im odpowiedział: ”Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloe i zabiła ich, było większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam; lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”.I opowiedział im następującą przypowieść: ”Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika:
»Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?«. Lecz on mu odpowiedział: »Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć«”.


Łk 13,1-9

KOMENTARZ


Jezus aż dwukrotnie w dzisiejszej Ewangelii zachęca nas do nawrócenia. To wezwanie jest w ogóle jednym z centralnych tematów nauczania Chrystusa. Nawrócenie, o jakie chodzi Jezusowi, zaczyna się od wnętrza, wszystkie Ewangelie bardzo konsekwentnie w Chrystusowych wezwaniach stosują greckie słowo – metanoia, które należałoby rozumieć jako zmiana mentalności, myślenia, wewnętrznego nastawienia, serca – czyli przemiana wewnętrzna. Jezus nie jeden raz też upominał się o to, co we wnętrzu człowieka – wiele jest takich wypowiedzi, jak choćby przy okazji kontrowersji o mycie rąk i naczyń. Wiedział bowiem doskonale, że w zewnętrznym postępowaniu człowieka zawsze, prędzej czy później, przejawia się to, czym jest napełniony wewnątrz. Poza tym czysto zewnętrzne „nawrócenie” jest obłudą, udawaniem, grą pozorów – a kto próbuje grać przed Panem Bogiem jest po prostu głupcem, gdyż Bóg doskonale widzi wnętrze człowieka: serce, umysł, wolę, prawdziwe myśli, pragnienia, przekonania... Przed Nim trzeba być prawdziwym – nie da się Go oszukać. 

Nawrócenie, wbrew pozorom, nie jest też kwestią naszej dobrej woli – powiedzmy takiego kurtuazyjnego ukłonu w stronę Pana Boga: lubię Cię Boże, to zrobię Ci przyjemność i się nawrócę... To bardzo duży błąd, który zazwyczaj popełniamy: przekonanie, że nawracam się dla Boga. W takim wypadku żyjemy w ułudzie i mylnym przekonaniu, że to zależy tylko i wyłącznie od naszej woli, czy się nawrócimy do Pana Boga.

Dzisiejsza Ewangelia nas wyprowadza z tego błędu: to nie Pan Bóg coś zyskuje gdy my się nawracamy, albo traci gdy tego nie robimy. To my wybieramy w ten sposób życie albo śmierć! Przeczytajmy to zdanie piętnaście razy: tu chodzi o nasze życie albo śmierć! Jezus mówi to dzisiaj wyraźnie – i nie jest to żadna przenośnia. Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie... A zatem jeśli nie zwrócimy się do Naszego Ojca, zginiemy!

Tylko nie pojmujmy tego, co mówi Jezus, w kategoriach kija i marchewki. To drugi poważny błąd, jaki nieraz popełniamy w naszych relacjach z Bogiem: że jak będziemy OK, to nas pogłaszcze (marchewka), a jak nie będziemy OK, to nas ukarze (kij). W takim wypadku Bóg byłby nikim więcej, jak tylko największym treserem. A Jemu nie chodzi o tresurę – chodzi o nasze zrozumienie, że Bóg dopomina się wręcz rozpaczliwie o nasze nawrócenie, bo tylko w ten sposób możemy zawrócić z drogi zagłady, na którą weszliśmy odchodząc od Niego. Zagłada nie jest karą – jest naturalną konsekwencją odejścia od Boga, który jest Źródłem Życia. Żeby żyć naprawdę, trzeba wrócić do Niego i zacząć od nowa napełniać się Jego tchnieniem, Jego Duchem. Dlatego właśnie pierwszym darem Zmartwychwstałego było... tchnienie Ducha!!! To jest właśnie warunek życia i po to my się nawracamy: żeby żyć.

Przy czym druga część dzisiejszej Ewangelii pokazuje, że sama w sobie decyzja o nawróceniu i wybór Boga to jeszcze nie wszystko. Za decyzją nawrócenia powinna iść dopiero faktyczna przemiana – czyli owoce nawrócenia. Dzisiaj czytałem sobie o o. Pio, że pewnego razu przyszła do niego do spowiedzi kobieta zaangażowana w czarną magię. A on odmówił jej rozgrzeszenia, dopóki z tą czarną magią nie zerwie – gdyż nie chciała z tego zrezygnować. Albo wybieramy Pana Boga ze wszystkimi tego konsekwencjami, albo nie zawracajmy Mu głowy naszym udawaniem. Nie możemy twierdzić, że się nawracamy, a dalej świadomie żyjemy wbrew Bogu. Tymczasem dzisiaj to jest plaga: z jednej strony oczywiście, twierdzimy, że jesteśmy wierzący – ale z drugiej głosimy poglądy sprzeczne z Ewangelią. I na koniec jesteśmy zdziwieni, że ktoś czegoś od nas wymaga.

Pan Bóg domaga się od nas poważnego traktowania całej tej rzeczywistości. Gdyż chodzi o najważniejszą rzecz: o nasze być albo nie być. Tu o mnie samego chodzi! O moje życie! O to, żebym naprawdę przestał sam siebie zabijać! Dlaczego tak trudno jest nas przekonać, żebyśmy naprawdę przerwali pochód ku śmierci? Dlaczego robimy wszystko, żeby ukradkiem, chyłkiem, boczkiem – ale jednak do śmierci... Kogo chcemy oszukać? To nie jest śmierć Boga – to nasza śmierć...

sobota, 20 lutego 2016

Przemienienie – przebłysk celu

II Niedziela Wielkiego Postu, Rok C


TEKST SŁOWA BOŻEGO

  


Jezus wziął z sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę, aby się modlić. Gdy się modlił, wygląd Jego twarzy się odmienił, a Jego odzienie stało się lśniąco białe. A oto dwóch mężów rozmawiało z Nim. Byli to Mojżesz i Eliasz. Ukazali się oni w chwale i mówili o Jego odejściu, którego miał dokonać w Jerozolimie. Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów, stojących przy Nim.
Gdy oni odchodzili od Niego, Piotr rzekł do Jezusa: "Mistrzu, dobrze, że tu jesteśmy. Postawimy trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza". Nie wiedział bowiem, co mówi. Gdy jeszcze to mówił, zjawił się obłok i osłonił ich; zlękli się, gdy weszli w obłok.
A z obłoku odezwał się głos: "To jest mój Syn wybrany, Jego słuchajcie". W chwili, gdy odezwał się ten głos, Jezus znalazł się sam.
A oni zachowali milczenie i w owym czasie nikomu nic nie oznajmili o tym, co widzieli.

Łk 9,28b-36

KOMENTARZ

 

Kiedy czytałem dzisiejszą Ewangelię zastanawiałem się, po co Jezus wziął uczniów na górę Przemienienia? Teologowie podpowiadają nam, że po to, aby ich przygotować na zbliżającą się Mękę. Faktycznie: według Ewangelii św. Łukasza od momentu Przemienienia Jezus opuszcza Galileę i wyrusza w drogę do Jerozolimy. Jest jednak w dzisiejszym fragmencie drobny szczegół, który może trochę pozmieniać akcenty. Otóż Słowo Boże samo mówi po co poszli na ową górę, zwróćmy szczególną uwagę na pierwszy wers omawianego fragmentu: „Jezus wziął ze sobą Piotra, Jana i Jakuba i wyszedł na górę aby się modlić (Łk 9,28). To był podstawowy cel Jezusa: modlić się! To dość istotne, bo okazuje się, że wszystkie inne wydarzenia z góry Przemienienia i co tam Jezus chciał osiągnąć czy uczynić z uczniami – to wszystko jest skutkiem podstawowego celu: modlitwy. Identycznie Chrystus zrobił kiedy zabrał tę samą ekipę na inną górę: Górę Oliwną. Tam również poszli po to, aby przede wszystkim się modlić. Jezus modlitwą przygotowuje się na to, co ma nastąpić: do swojej działalności w Galilei, do podróży ku Jerozolimie, wreszcie bezpośrednio do Męki i Śmierci. 

Ciekawe, bo jak my mamy jakiś obrany cel, to nasze przygotowania wyglądają zupełnie inaczej. Jeśli pojawia się modlitwa, to jako ostatni element: jak już wszystko sobie zaplanujemy, poukładamy, to na końcu, na wszelki wypadek (w wersji dla tych, co w ogóle wierzą) modlitwa – oczywiście o to, żeby wszystko „poszło” tak, jak sobie zaplanowaliśmy. A tak przy okazji, pewnie wielu z nas zajmuje się teraz przygotowaniami do Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, a kto z nas te przygotowania zaczął od modlitwy…? Traktujemy Pana Boga jakby nie miał planów, nie miał żadnego zdania – siedzi i czeka, co my Mu podpowiemy. Zdaje się jednak, że Jezus jakoś inaczej podchodził do swego Ojca. Bo zapowiedział na przykład kilka wydarzeń dość istotnych: swoją Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie albo zburzenie Jerozolimy, swój powrót na końcu czasu... Oczywiście nikt Mu nie wierzył – łącznie z uczniami, po których to spłynęło jak po kaczce. Jakoś to będzie... Zaraz tam Męka... Zaraz tam zburzenie... Kłopot w tym, że Jezus – jak się okazało w dwóch pierwszych przypadkach – miał rację. A co z Jego powrotem? Na razie ma nieco ponad 66% skuteczności... Można by zacząć się liczyć z tym, że jednak chyba wróci... No i mamy problem, bo jak Jezus już osiągnie 100% skuteczności w przepowiadaniu mających nastąpić wydarzeń, to będzie za późno na przygotowania... To jest nasz kłopot, bo z Jezusem nie potrzebujemy targać całego balastu – żeby potem użyć jednej konkretnej rzeczy, jak już się wszystko wyjaśni. Wystarczy On sam – wystarczy Jego słuchać. A ponieważ On to wszystko wie, to potrafi nas przez to wszystko przeprowadzić. 

A to wszystko ma nas doprowadzić do tego, czego pragnął Piotr. Piotr chciał zostać na górze Przemienienia. Widać doświadczenie Boskości Jezusa, chwały samego Boga, było tak niezwykłe, że warto było poświęcić wszystko, co zostało u stóp góry Przemienienia – od całego świata tam, w dole. Jak już się stanie przed Bogiem i doświadczy Jego obecności, to się o tym wie. Człowiek, który ma wątpliwości co do tego, o czym w tej chwili piszę, z pewnością jeszcze nie doświadczył Boga – inaczej nie miałby wątpliwości. Okazało się jednak, że to jeszcze nie teraz, jeszcze nie całkiem – jeszcze trzeba z tej góry zejść i trochę przejść przez życie. Piotr na razie miał przebłysk celu – ciekawe, że ten przebłysk już był lepszy od całego świata... co dopiero, jak zobaczymy cel w pełni... 

A tymczasem to właśnie na modlitwie można doświadczać celu. Oczywiście nie w pełni, oczywiście jedynie w formie przebłysków, ale można. I dlatego modlitwa dla Jezusa była narzędziem umocnienia i przygotowania – bo na modlitwie człowiek doświadcza obecności Boga, staje przed Nim, słucha Go, a w konsekwencji ostatecznie wie co i jak. Jest przygotowany.

Niestety, my jednak wciąż mamy tendencję do odwracania kolejności: dopiero jak życie nas przerośnie, to lecimy do Jezusa. Ale to już trochę kłopot – bo życie już nas przerosło... Właśnie rzecz jest w tym, żeby pozwolić Jezusowi – dać Mu okazję, czas, możliwość – przygotować nas na wszystko, o czym On wie. Kiedy idę się modlić, mam głębokie przeświadczenie, że z modlitwy wyjdę obdarowany – że to nie ja daję coś Jezusowi, ale to On całe mnóstwo rzeczy mi daje i robi dla mnie. Ale kiedy się śni sen pod tytułem „jakoś to będzie”, albo „poradzę sobie jakoś sam” czy „wszystko będzie dobrze”, to potem właśnie jest tak, jak sobie człowiek wyśnił: jakoś. Jeśli zamiast dać Jezusowi okazję do działania we mnie, śpię i śnię sen o tym świecie, to co Jezus może we mnie zdziałać? Jak może mnie na cokolwiek przygotować? Proszę spać dalej – a chochoł poprowadzi... Wyspiański nie był wcale taki odległy od prawdy: albo nas poprowadzi Jezus – trzeźwych, czuwających, przygotowanych, rozumiejących o co w tym wszystkim chodzi – albo poprowadzi nas chochoł w lunatycznym, nieprzytomnym tańcu ku zagładzie... Sam Bóg radzi nam dzisiaj słuchać Jezusa, dać się Jemu poprowadzić – ale jak zwykle my wszystko wiemy lepiej. Przecież tak przyjemnie spać i sobie śnić wygodny sen... Tylko żeby jak już się obudzimy, nie okazało się – jak w przypadku Piotra, Jana i Jakuba – że mieszkańcy Nieba się już zabierają do siebie, a my zostaliśmy z ręką w nocniku, bo przespaliśmy swoją szansę, śniąc sen o raju na ziemi. Proszę dalej śnić i angażować wszystkie siły i możliwości w mary senne – w budowanie raju na ziemi. Jedyny raj, jaki istnieje, jest u Boga – jedyną Drogą jest Jezus. Jedynym sposobem dotarcia jest przebudzić się wreszcie i dać się poprowadzić. Jego słuchajcie! 

Cóż, skoro wolimy słuchać tego, co nam się wydaje, co sami myślimy... Bo według mnie, bo ja uważam... I dokąd cię to poprowadziło? Gdzie jesteś z tym swoim „bo ja uważam”? Jezus wstąpił tymczasem do Nieba – dokonał przejścia, o którym mówił z Mojżeszem i Eliaszem – a ty? Cóżeś dokonał, żeś taki mądrzejszy od Jezusa? Spałeś, zdaje się, gdy Jezus pokazywał i tłumaczył co i jak...

sobota, 13 lutego 2016

Będziecie jako Bogowie

  I Niedziela Wielkiego Postu, Rok C


TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

 

 

Jezus pełen Ducha Świętego powrócił znad Jordanu i czterdzieści dni przebywał w Duchu na pustyni, gdzie był kuszony przez diabła. Nic w owe dni nie jadł, a po ich upływie poczuł głód. Rzekł Mu wtedy diabeł: „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby się stał chlebem”.Odpowiedział mu Jezus: „Napisane jest: »Nie samym chlebem żyje człowiek«.Wówczas wyprowadził Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł diabeł do Niego: „Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje”.Lecz Jezus mu odrzekł: „Napisane jest: »Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz«”.Zaprowadził Go też do Jerozolimy, postawił na narożniku świątyni i rzekł do Niego: „Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół. Jest bowiem napisane: »Aniołom swoim rozkaże o Tobie, żeby Cię strzegli«, i »na rękach nosić Cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień«”.Lecz Jezus mu odparł: „Powiedziano: »Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego«”.Gdy diabeł dokończył całego kuszenia, odstąpił od Niego aż do czasu.

 (Łk 4,1-13)

 

KOMENTARZ

 

Kuszenia, których obiektem był Jezus przebywający na pustyni, ukazują zasadniczą treść szatańskich pokus i podstawowe ich obszary. Odwieczna treść pokusy, poczynającej się w raju, sprowadza się do wmówienia człowiekowi, że jest równy Bogu. Przewrotna obietnica: „będziecie jako Bogowie”, wszystko wiedzący, bezbłędnie rozróżniający dobro i zło, zawarta w skłonieniu do pożywania rajskiego owocu z drzewa wiadomości dobrego i złego, zawsze leży u podstaw szatańskiej działalności przeciwko człowiekowi. Zawsze też ludzie jej ulegający są wystawieni na szatańską ironię, gdy rozlatują się z trzaskiem i krwawo ludzkie rojenia o boskości.

Głównymi obszarami szatańskiego kuszenia jest sfera dóbr materialnych, sfera władzy pojmowanej nie jako służba, lecz panowanie, i wreszcie sfera praw przyrody. To właśnie oznaczają miraże kamieni przemienionych w chleb, wszystkich królestw świata i skoku z narożnika świątyni w przepaść, zanotowane w dzisiejszej ewangelii.

W każdym czasie właśnie te obszary ludzkiej działalności mogą ulec szatańskiej deformacji. Zawsze człowiek może uważać dobra materialne za najważniejsze i siebie za ich absolutnego posiadacza i dysponenta. Zawsze pełniący jakąkolwiek społeczną funkcję może zapomnieć o jej służebnym charakterze i zamienić ją w środek podporządkowania sobie innych ludzi. Zawsze również w obliczu przyrody, która nam została dana i za którą ponosimy odpowiedzialność, możemy zatracić świadomość, że nie jesteśmy absolutnymi jej panami i nie wolno nam ingerować w prawa wpisane w nią przez Boga.

 Wydaje się, że dzisiaj obszarem szczególnego kuszenia jest sfera ludzkiej wolności. Działanie ducha kłamstwa w tej sferze polega na wmawianiu człowiekowi, że wolno mu wszystko, bez żadnych ograniczeń i odpowiedzialności, że jest bezkarny i przed nikim nie będzie się musiał rozliczyć. Lekarstwem i murem obronnym przeciw zakusom największego kłamcy jest świadomość, że „Słowo jest blisko ciebie, na twoich wargach i w sercu twoim” (por. Rz 10,8) a „Żaden, kto w Niego wierzy, nie będzie zawstydzony” (por.Rz 10,11).

sobota, 6 lutego 2016

Apostolstwo – Misja każdego z nas

V Niedziela Zwykła, Rok C


TEKST SŁOWA BOŻEGO

 


Zdarzyło się raz, gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret, że zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu, rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy.
Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, przez całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały.
Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali; jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

(Łk 5,1-11)

KOMENTARZ

 

Wszystkie czytania liturgiczne dzisiejszej, piątej niedzieli zwykłej w ciągu roku mówią o apostolstwie. „Apostoł, apostolstwo” są to słowa nader często występujące w języku liturgii i nauczaniu Kościoła. Pochodzą one od greckiego słowa „apostolos”, to znaczy posłany do wykonania jakiegoś określonego zadania. 

Kościół jest apostolski, to znaczy posłany do głoszenia Ewangelii w świecie i szafowania łaską Bożą, poprzez posługę sakramentów. W apostolskim Kościele są ludzie, których Bóg powołał do szczególnych zadań w tym zakresie. Są to apostołowie i ich następcy – biskupi, z Piotrem i jego następcami na czele – a także z ich mandatu działający – kapłani. Do nich należy przede wszystkim nauczanie ewangelii i strzeżenie depozytu Objawionej Prawdy czuwanie nad prawidłowością nauczania i interpretacji, obrona wiary przed dowolnym i subiektywnym jej nauczaniem. Papież i kolegium biskupów stanowią Urząd Nauczycielski Kościoła. Urząd ten ma swe korzenie w Starym Przymierzu w osobach Proroków i Uczonych w Piśmie. W apostolskiej misji Kościoła oczywiście uczestniczą wszyscy jego członkowie w zakresie i proporcjach wynikających z ich życiowego powołania i posłannictwa. 

Powołanie do szczególniejszych zadań apostolskich ma zawsze rys dramatyczny, bo apostolstwo dotyczy spraw tak ważnych i wielkich, że zawsze przerastają one kruchą kondycję moralną człowieka. W ich obliczu posłany widzi swą grzeszność i niedoskonałość, po ludzku rzecz ujmując – brak odpowiednich kwalifikacji moralnych do spełnienia tak odpowiedzialnego i trudnego zadania. Izajasz mówi: „biada mi, wszak jestem mężem o nieczystych wargach”, św. Paweł – o „kruchych, glinianych naczyniach”, w których zawiera się przeogromna moc, o „poronionym płodzie”, za który się uważa, Piotr woła głośno: „Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny”. Równocześnie jednak zawsze Bóg przemawia do powołanych słowami Chrystusa skierowanymi do Piotra: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”, zawsze obiecuje uzupełnienie łaską wątłych człowieczych sił, zgładzenie grzechu, udoskonalenie ludzkiej niedoskonałości. 

Przyzwyczajeni dziś do myślenia i oceny ludzkich zadań w kategoriach sukcesu, tak również patrzymy na zadania apostolskie Papieża, biskupów czy księży. Wszelako ich atrybutem nie jest blask, sukces i uznanie, ale ciągłe przesilanie się ludzkiej słabości z przerastającym ją ogromem apostolskiego zadania.