sobota, 27 września 2014

Rób to, co mówisz

XXVI Niedziela Zwykła - Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

 

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu:
„Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: »Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy«. Ten odpowiedział: »Idę, Panie«, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: »Nie chcę«. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?”.Mówią Mu: „Ten drugi”.
Wtedy Jezus rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć”.

Mt 21,28–32

KOMENTARZ

 
Dzisiejsza Ewangelia kontynuuje temat pracy w Winnicy Pańskiej. Tym razem powinniśmy się skupić na postawie dwóch synów i ich posłuszeństwie wobec ojca, pierwszy z synów odpowiedział, że pójdzie pracować, ale nie poszedł. Dodanie słowa „panie” zamiast „ojcze”, zdaje się wyrażać pełne posłuszeństwo. Jednak to wrażenie okazało się złudne. Reakcja drugiego syna jest odmienna. Odpowiedział, że nie pójdzie pracować w winnicy, ale „opamiętał się” i poszedł. Słowo „opamiętał się” (podobnie jak „nawrócić się”) kryje w sobie uprzytomnienie, że się coś źle zrobiło i postanowienie zmiany dotychczasowego sposobu postępowania. 

Przypowieść nawiązuje do sytuacji, w jakiej Jezusowi przyszło nauczać. Zwierzchnicy narodu wybranego, czyli ci którzy powinni okazać posłuszeństwo – nie zrobili tego. Ci, którzy uważali, że są najbliżsi Bogu i którzy głosili, że zawsze wypełniają Jego przykazania, występowali przeciw Ewangelii, która jest przecież słowem Boga. Wolę Bożą wypełniali natomiast celnicy i nierządnice, którzy uchodzili zawsze za najbardziej oddalonych od Boga. Podobnie jak dwaj synowie, wezwani przez ojca do pracy w winnicy odpowiedzieli jedno, a zrobili drugie. Dobra Nowina zostaje przyjęta ze strony nawróconych grzeszników, a spotyka się z odrzuceniem ze strony rzekomo wiernych, duchowych przywódców Izraela. 

Jezus wiele razy w swoim nauczaniu piętnował obłudę religijną. Głównymi adresatami tej krytyki byli faryzeusze uchodzący za uosobienie formalizmu, bo przywiązywali wagę do zewnętrznego rytuału, a nie do wewnętrznego usposobienia. Ta przypowieść zwraca uwagę na to zjawisko. Łatwo jest zatrzymać się na sensie czysto dosłownym i oburzać się obłudą nieposłusznego syna, podziwiać zdolność do refleksji i nawrócenia drugiego syna, czy też delektować się pełnym ironii przesłaniem kierowanym przez Jezusa do tych, którzy Go krytykowali. Ale ten omawiany fragment jest przede wszystkim skierowany do nas. Warto się zapytać, do którego z synów jesteśmy podobni? Czy nie jesteśmy czasem, jak ten syn, który obiecuje, a nie wykonuje, który mówi, a nie czyni? Czy na pewno zawsze zachowujemy się, jak ten syn, który, choć błądzi i się buntuje, to jednak jest zdolny do zmiany swojej postawy i ostatecznie czyni wolę Ojca? 

Przyglądając się życiu religijnemu naszych wspólnot parafialnych, działających w nim grup i ruchów religijnych, ze smutkiem musimy przyznać, że przeważają wśród nas chrześcijanie podobni do tego syna, który obiecywał pójść do pracy, a jednak nie poszedł. Czy nie świadczy o tym fakt, że zaledwie 30–40 procent ochrzczonych uczestniczy aktywnie w liturgii niedzielnej? Czy szerząca się nadal korupcja, nieuczciwość, nieposzanowanie dobra wspólnego, rosnąca znieczulica społeczna nie są dowodem na to, że nasze życie codzienne daleko odbiega od tego, co deklarujemy w sprawach wiary? 

Na pewno warto zrobić szczery rachunek sumienia i zastanowić się, czy nie zbyt łatwo usprawiedliwiamy się przed Panem i za bardzo pochopnie osądzamy tych, którzy w naszych oczach uchodzą za grzeszników i niewiernych? Przestrogą powinny być dla nas słowa Jezusa: „celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego” (Mt 21,31).

sobota, 20 września 2014

Boża Winnica

XXV Niedziela Zwykła - Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:
„Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: »Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam«. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.
Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych sto­jących i zapytał ich: »Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?«. Odpowiedzieli mu: »Bo nas nikt nie najął«. Rzekł im: »Idźcie i wy do winnicy«.
A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: »Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych«. Przyszli najęci około jede­nastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierw­si, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze.
Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: »Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, któ­rzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty«. Na to odrzekł jednemu z nich: »Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje, i odejdź. Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry«. Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi".


 Mt 20,1–16a

KOMENTARZ


Bóg zaprasza każdego z nas do swej winnicy, tak jak ów gospodarz, który wychodził co jakiś czas na rynek, by nająć kolejnych robotników. Z pierwszymi umówił się o denara za cały dzień pracy, było to ówczesne przeciętne dzienne wynagrodzenie. Następnym mówił: „Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam” (Mt 20,4). I tak zatrudniał kolejnych pracowników. W końcu ostatnich najął na jedną tylko godzinę pod koniec dnia. Wieczorem, gdy zarządca wypłacał im należność, każdy z robotników dostał po denarze. Radość sprawiło to tym, co pracowali tylko część dnia, ale pierwsi byli niezadowoleni. Spodziewali się, że skoro tamci otrzymali denara, to oni, którzy pracowali najdłużej, dostaną więcej. I szemrali przeciwko gospodarzowi. W ich serca zakradła się zawiść, poczucie niesprawiedliwości, żal i pretensje. 

Zazwyczaj słuchając tej przypowieści wielu z nas ma mieszane uczucia. Bowiem nasze myślenie jest dokładnie takie, jak tych pierwszych robotników. To przejaw sprawiedliwości ludzkiej. Na ile pracowałeś, na tyle dostajesz za to zapłatę. Jednak my musimy na ten fragment spojrzeć z innej perspektywy. Jezus wyraźnie zaznaczył na początku omawianej Ewangelii: „Królestwo Niebieskie podobne jest…” (Mt 20,1a), a zatem ta przypowieść ma nam przybliżyć obraz Królestwa. 

Każdy z nas będących tutaj na ziemi jest pracownikiem w Winnicy Pana. Jedni od swych narodzin są „zatrudniani”, inni w ciągu swego życia mają okazję usłyszeć głos Pana, a jeszcze inni usłyszą dopiero na łożu śmierci. Bóg jednak kocha wszystkich tak samo. I chce dać nam pełną zapłatę, chce nam ofiarować Niebo. Czy można dać połowę Nieba, albo jedną trzecią? Nie. Bóg z miłości do człowieka zaplanował dla niego pełnię szczęścia i chce ją nam dać. Poza tym słabość ludzka jest wielka i często człowiek jej ulega. Nawet ten, kto wydawać by się mogło tyle lat żyje w zjednoczeniu, upada i jakże często po raz kolejny rozpoczyna od nowa swoją drogę do świętości. 

Boża miłość jest niepojęta, jest nieskończona i pełna miłosierdzia. Nigdy nie odpłaca na równi z tym, co otrzymała. Gdyby bowiem tak było, świat pogrążyłby się w smutku, zawiści, a ludzie jedni drugich by pozabijali. Ponieważ nigdy nie jest tak, aby Bóg dał ci tylko tyle dobra, ile ty Jemu. Właśnie na tym polega miłość doskonała, że daje siebie cały nam, chociaż od nas otrzymuje naprawdę niewiele. A Bóg nie jest księgowym, który chce koniecznie zbilansować stan przychodów i rozchodów. Nie jest matematykiem, któremu muszą zgadzać się równania, bowiem sama już nazwa każe mu tak czynić. Bóg jest Miłością. A miłość nie ma nic wspólnego z matematyką, czy księgowością. 

Jeszcze raz przyjrzyjmy się pierwszym robotnikom. Pracowali cały dzień. To ci, co wierzą od lat, nawrócili się już jakiś czas temu, żyją w zgodzie z przykazaniami. W pewnym momencie, przy jakiejś sytuacji wychodzi na jaw ich słabość, grzech. Upadając stajesz się niejako znowu rozpoczynającym dopiero swój dzień pracy najemnikiem w Winnicy Pańskiej. Zważmy na to, gdy przyjdzie nam ochota wyrazić swoje oburzenie z powodu czyjegoś grzechu, słabości czy upadku. Zanim zaczniemy szemrać, przypomnijmy sobie tę przypowieść. Zastanówmy się wtedy, na ile to, co wydawało nam się być miłością do Boga, jest nią rzeczywiście. Bowiem prawdziwa miłość sprawia, że człowiek pragnie dla innych również szczęścia wiecznego, pragnie ich dobra. Pragnie, aby poznali nieskończone Boże miłosierdzie. Dlatego modlimy się również za konających, by mogli w tym ostatnim dla nich momencie nawrócić się i również otrzymać po „denarze”. 

Skorygujmy swoje myślenie o samym sobie. Zastanówmy się, którym z robotników jesteśmy tak naprawdę. Czy rzeczywiście rozpoczęliśmy swoją pracę w Winnicy? Może tylko stoimy na rynku i zastanawiamy się nad jej podjęciem? Pomyślmy, na ile nasza postawa życiowa oznacza pracę w służbie Boga. Czy jest to prawdziwa służba? A może to tylko nasze wyobrażenia o niej lub tzw. „pobożne życzenia”? Za każdym razem, gdy przyjdzie nam ochota wyrazić jakikolwiek żal, pretensje, poddać się smutkowi, pomyślmy, czy rzeczywiście są one słuszne? Jeśli weźmiemy pod uwagę miłość Boga do ciebie i naszą odpowiedź na tę miłość, to zawsze będzie tak, że to my będziemy tymi obdarowanymi miłością, a Bóg będzie ofiarującym. Nigdy nasza ofiara, nasze oddanie, nasza „miłość” nie przewyższy Bożej. Zatem cokolwiek się dzieje w naszym życiu, to i tak my pozostajemy dłużnikami Boga. A wszystko, co nas spotyka jest oznaką Jego wielkiej Miłości i Miłosierdzia wobec nas.

sobota, 13 września 2014

Miłość Ukrzyżowana

PODWYŻSZENIE KRZYŻA - Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

 

Jezus powiedział do Nikodema: „Nikt nie wstąpił do nieba, oprócz Tego, który z nieba zstąpił, Syna Człowieczego.
A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak potrzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne.
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”
.

  J 3,13-17


KOMENTARZ

Tyle razy już słyszeliśmy te słowa. Bóg nas kocha. Bóg mnie kocha. Kocha, a więc chce dla mnie dobrze, a zatem mogę Mu zaufać. Bóg umiłował świat (J 3,16) zatrzymajmy się na modlitwie, by rozważyć te słowa. On umiłował każdego na tym świecie. Umiłował mnie, umiłował moich bliskich, przyjaciół, umiłował Ciebie, Twoich krewnych. Umiłował także tych których nie znam, nie lubię, nie chcę znać. Bo w każdym człowieku jest dobro. Nieraz może być bardziej lub mniej odkryte, bardziej lub mniej dostrzegalne, ale na pewno jest.

A jak ja patrzę na siebie? Czy siebie kocham? Jak patrzę na ludzi wokół mnie? Czy mam tę świadomość, że Pan Bóg ich kocha? To jest nasze życiowe wyzwanie. Przekonać się o tym, że te słowa są prawdziwe. Że Pan Bóg, nasz Stwórca i Ojciec, umiłował świat i ludzi, którzy mieszkają na tym świecie. Może mamy poczucie, że jest wiele zła, cierpienia, że ludzie wokół pozostawiają wiele do życzenia. Nieraz ranią, rozczarowują. Bywa i tak, że ranimy, zawodzimy samych siebie, traci się wtedy poczucie wartości i plącze się myśl, że już nie zasługuję na Miłość tak jak wtedy, gdy wszystko było dobrze. Bóg jednak nie przestaje kochać nas dalej, tak samo, z tą samą czułością i troską.

Tę właśnie prawdę objawił nam Jezus, który jest naszym Zbawicielem. Podejmuje On drogę uniżenia, drogę pokory, drogę służby, drogę dawania życia. Bezinteresownie, bez oczekiwania własnej korzyści. Kiedy uczestniczymy w Eucharystii, jesteśmy tego świadkami, że Bóg wydaje się w nasze ręce. On się nie waha powierzyć się naszym dłoniom, nie boi się być bezbronny, bo nas miłuje – widzi w nas dobro. Tylko czy my otworzymy się na ten dar? Czy przyjmiemy Jezusa, właśnie takiego – bezbronnego, uniżonego, pokornego, ale w tym wszystkim wielkiego, wywyższonego? Może mamy takie doświadczenie, że chcemy coś ofiarować, z czegoś zrezygnować, coś zostawić, od czegoś się uwolnić, z czymś zerwać... ale nie możemy. Jezus może nas uzdolnić do tego, byśmy mogli dawać nasze życie, ofiarować siebie, czyli to, co mamy cennego, nasze talenty, po to, by one mogły zaowocować. Tu jest cała tajemnica, że dając, nie tracimy, ale sami otwieramy się na jeszcze większe i wspanialsze dary. To tak jak w czasie Mszy Świętej. Oddajemy Bogu rzeczy bardzo proste: chleb – owoc ziemi i pracy ludzkich rąk – i wino – owoc winnego krzewu. Z tymi darami oddajemy Bogu siebie – nasze życie, radości, trudy, smutki, niemoc. I co otrzymujemy w zamian? To czego nie potrafimy ogarnąć bez łaski – samego Boga. On, który jest źródłem naszego szczęścia, który daje nam pokój, przychodzi do naszego serca, by w nim zamieszkać. 

Powstaje pytanie: Jak ta rzeczywistość krzyża może się objawiać w naszym życiu? Jak możemy mieć w niej udział? Odpowiedzią są wyciągnięte na Krzyżu ręce Zbawiciela. To wymowny gest otwarcia rąk, przyjęcia każdego. Te Boskie ręce zostały przygwożdżone do drzewa. Nasze ręce nie zostały przygwożdżone, możemy wybierać. I faktycznie wybieramy. Szukając jedności, szukając pojednania i przebaczenia, otwieramy nasze ręce, nasze serce dla drugiego człowieka. Dzięki temu moc Krzyża, moc miłości Jezusa objawia się w naszym życiu. I wtedy On jest wywyższony, wtedy On jest uwielbiony.

sobota, 6 września 2014

Upomnienie kierowane Miłością

XXIII Niedziela Zwykła - Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

  




Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.
Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie roz­wiązane w niebie.
Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.


KOMENTARZ


Dzisiejszym komentarzem rozpoczynamy kolejny rok rozważań i wędrowania po kartach Pisma Świętego. Na początek Jezus przygotował nam tekst z Ewangelii wg Mateusza mówiący o upomnieniu braterskim, ale także prosi nas byśmy nieustannie zapraszali Jezusa do naszej codzienności. 

W omawianym tekście Jezus przedstawia sposób postępowania wobec błądzącego. Jezus był pełen miłości względem grzeszników, ale domagał się stanowczego przeciwstawienia się grzechowi, dlatego chrześcijanin jest zobowiązany do upomnienia tego kto błądzi. Najpierw powinien to uczynić w „cztery oczy” (Mt 18,15). Jeżeli jednak nie przynosi to żadnego skutku, to – jak uczy Jezus – należy go upomnieć w sposób bardziej oficjalny, w obecności jednego lub dwóch świadków. W przypadku gdy i to nie pomoże, to – zgodnie z zaleceniem Jezusa – trzeba odwołać się do autorytetu Kościoła. Jezus nie poprzestaje jednak na tym, mówi: „… nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17). Te słowa wydają się być bardzo ostre, szczególnie gdy przypomnimy sobie jak faryzeusze i uczeni w Piśmie czynili Jezusowi zarzut, iż sam jest przyjacielem grzeszników i celników. Jezus nie domaga się, aby ludzi trwających w grzechu otoczyć wzgardą. Trzeba wobec nich pozostać wyrozumiałym i pełnym miłości, tylko w ten sposób można liczyć na ich przemianę i ich powrót do Boga. Nie można jednak tolerować zła, które kryje się w ich postępowaniu. 

Jest jeszcze jeden ważny aspekt, by przy upominaniu brata nie zapominać o własnych grzechach. Każdy z nas upada. Może niekoniecznie w ten sam sposób, jak inni, ale jednak upadamy, bo nasza natura jest skłonna do grzechu. Nie można nam o tym zapomnieć, bo łatwo wtedy wpaść w fałszywy moralizm i widzieć zło tylko u bliźnich. W takim wypadku mamy małą szansę, by zawrócić kogoś ze złej drogi, bo sami nie jesteśmy wiarygodni. Możemy usłyszeć: „Lekarzu, ulecz samego siebie” (Łk 4,23). 

Trzeba mieć też dużo pokory, miłości i delikatności w kontakcie z drugim człowiekiem.  Celem nie jest upominanie samo w sobie, ale jest ono jedynie środkiem. Celem nie jest ukazywanie komuś jego grzechu, ale troska o zbawienie bliźniego. Nie chodzi o to, aby upokorzyć go, ale aby razem z nim cierpliwie szukać rozwiązania problemu – w duchu miłości i prawdy. 

Chciałbym jeszcze pochylić się nad słowami Jezusa: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20). Słowa te są nam dobrze znane, często przez nas stosowane, ale czy do końca rozumiane i przyjmowane z wiarą? 

Jezus podaje nam bardzo ważną prawdę: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje…” Aby urzeczywistniała się Jego obecność, musi mieć miejsce spotkanie w imię Jezusa. Bardzo ważne są tu słowa „w imię Jezusa”. Rozumiemy je zazwyczaj jako spotkanie Wspólnoty, spotkanie modlitewne, jako wspólną modlitwę kilku osób w jakiejś intencji. I to jest dobre pojmowanie tych słów. Zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz, mianowicie, że każde nasze spotkanie ze znajomymi, każde nawet krótkie zobaczenie się dwóch osób może być naznaczone Bożą obecnością. Wystarczy, by było „w imię Jezusa”. Chodzi tutaj o nasze nastawienie serca, o świadomość obecności Boga w naszym życiu. 

Czy zastanawiałeś się kiedyś nad tym? Na ile twoje życie złączone jest z Jezusem? Czy tylko podczas modlitwy myślisz o Nim? Czy zapraszasz Go do swego życia również w innych sytuacjach? Zauważmy, że Jezus mówi: „Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje”. Czy to ma znaczyć tylko wspólną modlitwę? Czy wspólna praca, wspólne wykonywanie obowiązków, krótkie, tzw. przypadkowe spotkanie na ulicy nie może być spotkaniem „w imię Jezusa”? Nauczyliśmy się sztywno traktować to polecenie. A w nim Jezus daje nam wskazówkę: Zapraszajcie Mnie do swojego życia! Chcę w nim żywo uczestniczyć! Chcę być w nim obecny! 

Ileż łatwiej będą codzienne sytuacje, gdy będzie w nich obecny Jezus, Jego miłość, mądrość i cierpliwość. Ileż spraw byłoby pozytywnie rozwiązanych, gdybyśmy włączali do nich Boga! Nie musimy czekać na okazję, by zaprosić Jezusa do swojej codzienności. Nie potrzeba spotkania modlitewnego, by stwierdzić: Oto jest z nami Bóg. Jezus nie potrzebuje „oficjalnych” spotkań, by gościć u swoich dzieci. Jezus potrzebuje otwartych serc, a przyjdzie zawsze, gdy tylko zostanie zaproszony. Powinniśmy uświadomić sobie, iż Jezus chce być pośród nas zawsze i w każdej sytuacji. Jezus chce towarzyszyć nam we wszystkim. On nie jest nachalny, ale delikatny. Nigdy człowieka nie zmusza do swojej obecności. Dlatego czeka na sygnał. 

To musi być twoja dobra wola bycia z Jezusem, powierzenia danych spraw Jemu. To niekoniecznie ma być długa, piękna modlitwa. To wystarczy westchnienie: Jezu, bądź przy mnie, Jezu, bądź ze mną i będzie obecny podczas twojej pracy, podczas rozwiązywania problemów, podczas wypełniania twoich obowiązków, podczas różnych zaskakujących sytuacji. Ale ty musisz Jezusa zaprosić do swego życia. Nie dzielić życia na modlitwę, gdzie jest obecny Bóg i resztę. Nie czynić podziału na to, co „Boskie” i na to co należy do cezara. Jeśli wierzysz w Jezusa Chrystusa, jeżeli wierzysz, że umarł za ciebie na Krzyżu i Zmartwychwstał, to uwierz, że chce być przy tobie zawsze.