sobota, 29 listopada 2014

Czuwanie – Jezus w codzienności

I Niedziela Adwentu - Rok B


TEKST SŁOWA BOŻEGO




Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Uważajcie i czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy czas ten nadejdzie. Bo rzecz ma się podobnie jak z człowiekiem, który udał się w podróż. Zostawił swój dom, powierzył swoim sługom staranie o wszystko, każdemu wyznaczył zajęcie, a odźwiernemu przykazał, żeby czuwał.
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie”.

 

KOMENTARZ

 

 Dzisiejsza pierwsza niedziela Adwentu kładzie nacisk na naszą czujność. Dosłownie rzecz biorąc w tekście greckim mowa jest o niezasypianiu – co prawda polskie „czuwanie” potocznie oznacza to samo, ale greka kładzie nacisk na to, żeby nie dać się uśpić, nie zamknąć oczu. To czuwanie trochę może nam się kojarzyć ze swoistym nieróbstwem, bezczynnością. Może trochę tu przypominają się pasterze czuwający przy swoich trzodach – ich czuwanie polegało na siedzeniu i walczeniu ze snem. Zresztą w historii chrześcijaństwa pojawiały się takie właśnie interpretacje czuwania, polegało na wycofaniu się z wszelkiej działalności i bezczynnym czekaniu na powrót Jezusa. 

Zwróćmy uwagę na to, w jaki sposób Jezus przedstawia dziś swoich uczniów: to ludzie czynni, działający, zaangażowani w wypełnianie swoich obowiązków. Ktoś (w kim rozpoznajemy Jezusa) wyjeżdżając powierzył im staranie o swój dom i oni to zadanie wykonują tak dobrze, jak tylko potrafią. Zatem Jezus nie żądał od swoich uczniów jakiegoś trwania w bezczynności, ale właśnie zaangażowania – zaangażowania w wypełnianie zadania zleconego przez Pana. Każdy z nas ma jakieś powierzone zadanie, dzieło do wykonania na tym świecie. I ta aktywność w wypełnienie tego dzieła jest naszą wiernością wobec Pana, którego powrotu wyczekujemy. To dzieło, to może być założenie rodziny, wychowanie dzieci, leczenie ludzi, pieczenie chleba, sprawowanie funkcji nauczyciela, księdza, urzędnika, bycie babcią albo dziadkiem – jest naprawdę niezliczona ilość ról i zadań, jakie rozdziela między nas Jezus. Jeśli staramy się wypełnić to dzieło najlepiej jak potrafimy, to robimy dokładnie to, czego On oczekuje: przygotowujemy się na spotkanie z Nim.

A to spotkanie jest nieuchronne. Co prawda, gdy czytamy o powtórnym przyjściu Jezusa, to chyba mało kto z nas liczy się z tym, że to przyjście nastąpi za naszego życia, niemniej jednak pamiętajmy, że przecież każdy z nas pójdzie do Jezusa. Zatem albo Jezus przyjdzie do nas, albo my pójdziemy do Niego – w każdym wypadku spotkanie z Nim jest nieuniknione. Dlatego Jezus po wielokroć wzywał swoich uczniów – czyli nas – aby byli gotowi na to spotkanie, aby czuwali i nie dali się uśpić.

Nasza czujność polega na tym, że nie powinniśmy zapomnieć o Jezusie w naszej codzienności. W praktyce chodzi o to żebyśmy nie pozwolili sobie na to, aby cokolwiek na tym świecie nas sprowokowało do oderwania się od Jezusa, do porzucenia Jego Ewangelii. A dzieje się tak, gdy jesteśmy gotowi w naszym codziennym życiu zgrzeszyć, by coś osiągnąć – zysk, stanowisko czy cokolwiek innego, na czym nam zależy. Dajemy sobie wtedy wmówić, że warto poświęcić sumienie, a w konsekwencji Jezusa, żeby to „coś” zdobyć, cokolwiek by to było. A to jest właśnie brak czujności, który przejawia się w tym, że dajemy się uśpić i sprowadzić na manowce. Prawda jest taka, że nie ma na tym świecie nic, za co warto byłoby zapłacić sumieniem. 

Przyjrzyjmy się Apostołom, których Jezus zabrał ze sobą do Ogrodu Oliwnego. Zauważmy, że oni nie wytrwali w czujności, tylko Jezus nie dał się uśpić – i tylko On wytrwał później do końca. Wszyscy, którzy nie czuwali z Jezusem, zawiedli. To pokazuje, gdzie tej czujności można się nauczyć: u Jezusa, w spotkaniu z Nim. Wtedy, gdy potrafimy wytrwać z Nim na modlitwie. To właśnie modlitwa ukierunkowuje nas i nastawia w stronę Jezusa. Modlitwa nam o Nim przypomina. Zazwyczaj odejście od Naszego Mistrza zaczyna się od odejścia od modlitwy. Ten, kto nie spotyka się z Jezusem, zapomina o Nim w codzienności. Jezus przestaje być obecny w moim codziennym życiu, przestaję o Nim myśleć, w konsekwencji przestaję się liczyć w mojej codziennej aktywności z Jego Ewangelią, z Jego nauczaniem. Tracę czujność i zasypiam. A co się staje, gdy kierowca zaśnie za kierownicą? Jeśli nie zdąży się w porę obudzić, to niechybnie nastąpi tragedia. I to jest właśnie plan szatana dla naszego życia. On pragnie nas uśpić, a katastrofa sama nadejdzie. 

Zwróćmy jeszcze uwagę na jeden aspekt rozważanego fragmentu Ewangelii: obraz sług zatroskanych o dom nieobecnego Pana. Ci słudzy mogą czuć się niewolnikami – wtedy owa troska będzie dla nich przykrym ciężarem i będą szukać sposobności, aby ten ciężar z siebie zrzucić. Albo przeciwnie: mogą poczuć się dumni z faktu, że Pan im zaufał i ich docenił w ten sposób. I w konsekwencji mogą poczuć się domownikami i wtedy troska o dom stanie się ich wewnętrznym pragnieniem. Warto pomyśleć: czy ja się czuję niewolnikiem, a może domownikiem Jezusa? Czy to wszystko, co robię dla Niego, jest dla mnie przykrym ciężarem, a może czynię to z mojej wewnętrznej potrzeby? Warto tu pamiętać, że Jezus nigdy nie chciał mieć niewolników, ale przyjaciół, którzy idą za Nim nie dlatego, że On ich ciągnie na sznurku, ale z miłości.

sobota, 22 listopada 2014

Co ważniejsze: czynić dobro czy unikać grzechu?

Uroczystość Chrystusa Króla (XXXIV Niedziela Zwykła)
Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

  

Jezus powiedział do swoich uczniów:
„Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie, pełnym chwa­ły. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie.
Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: »Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźmijcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata.
Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie«.
Wówczas zapytają sprawiedliwi: »Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?«.
Król im odpowie: »Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili«.
Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: »Idźcie precz ode mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom.
Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść;
byłem spragniony, a nie daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie;
byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie;
byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie«.
Wówczas zapytają i ci: »Panie, kiedy widzieliśmy Cię głod­nym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?«.
Wtedy odpowie im: »Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili«.
I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecz­nego”.


Mt 25,31–46

KOMENTARZ


Dzisiejsza Ewangelia opisująca Sąd Ostateczny zbliża nas do końca obecnego roku liturgicznego i zapowiada nadejście okresu wyczekiwania na Narodzenie Pańskie. Zagłębiając się w nią można odnieść wrażenie, że Jezus nas straszy – straszy ostatecznym rozliczeniem się z życia. A nikt z nas nie lubi być straszony, więc zaraz włącza się w nas mechanizm obronny, np. mówimy sobie, że przecież nie jest z nami aż tak źle, że nie jesteśmy znowu takimi wielkimi grzesznikami są więksi, to oni powinni drżeć przed Sądem Ostatecznym – my  jakoś przemkniemy w tłumie, który tam będzie się przewijać. Są wśród nas i tacy, którzy liczą na Boże Miłosierdzie, bo przecież każdego z nas ukochał do końca, to nie będzie w stanie nas wrzucić do piekła. 

Jednak w tym fragmencie czytanym podczas dzisiejszej Eucharystii mamy do czynienia z obietnicami dwojakiego rodzaju: pozytywnymi i negatywnymi. Pozytywne, to znaczy obiecuje szczęście, życie wieczne itd. Negatywne, jak łatwo się domyślić, dotyczą kary, odrzucenia, śmierci. Jezus oczywiście jasno określa, kogo dotyczą obietnice pozytywne, a kogo negatywne. A Bóg ma to do siebie, że spełnia wszystko, co obiecuje. Nie warto więc żyć płonną i złudną nadzieją, że Bóg w ostatniej chwili z niewiadomych przyczyn zmieni zdanie.

Zwróćmy szczególną uwagę, że w dzisiejszym fragmencie nie dostrzeżemy ani jednego zarzutu o popełnienie jakiegokolwiek zła, czy grzechu. Kryterium, według którego mamy być osądzeni jest czynienie Dobra. Dla Jezusa najwyraźniej to za mało, że nie grzeszymy. On domaga się od nas, swoich uczniów, czegoś więcej. My zaś bardzo często mamy wizję chrześcijaństwa, według której najważniejszą zasadą jest unikanie grzechu. A prawdziwa zasada jest właśnie taka: czynić Dobro! 

Zauważmy, że Jezus czyniąc dobro wokół siebie zakładał w ten sposób swoje Królestwo. I dlatego właśnie mówił do uczniów, że „oto bowiem Królestwo pośród was jest” (por. Łk 17,21) – jest Ono pośród nas zawsze, gdy jak On staramy się o dobro, a mamy je czynić przede wszystkim sobie nawzajem. To niezwykłe, że wiara i miłość do naszego Mistrza wyraża się w czynieniu dobra naszym bliźnim, zwłaszcza tym najmniejszym. Najmniejszym to znaczy takim, którzy z różnych powodów nie są w stanie sami zadbać o zaspokojenie swoich potrzeb. Zwróćmy uwagę, że Jezus wymienia sześć sytuacji z życia człowieka, które symbolizują wszystkie ludzkie doczesne potrzeby. On nigdy ich nie lekceważył – traktował je bardzo poważnie, miał jedynie swoją wizję zaspokajania ich. My patrzymy na to bardzo egoistycznie: najważniejsze, żebym JA miał. A Jezus widzi to inaczej: najważniejsze, żeby mieli WSZYSCY. Czyniąc kryterium zbawienia gotowość do troski i zaspokajania potrzeb ludzi, którzy żyją wokół nas, Jezus pokazał, na czym mają polegać stosunki międzyludzkie w Jego Królestwie: na wzajemnej trosce o siebie nawzajem. Kto tego nie potrafi, zwyczajnie nie nadaje się do Królestwa Niebieskiego – bo nie będzie potrafił tam funkcjonować.

No i wreszcie rzecz najważniejsza: my starając się o dobro nawzajem dla siebie już tu i teraz budujemy Królestwo Jezusa. On Je rozpoczął budować – a kontynuację tego dzieła przekazał swoim uczniom, czyli nam. To my mamy teraz dbać o to, żeby Królestwo Jezusa było pośród nas. Jeżeli w tym świecie jestem człowiekiem złośliwym, egoistycznym, nie szanuję drugiego człowieka, wykorzystuję każdą nadarzającą się okazję do zdyskredytowania bliźniego to sam sobie buduję piekło. Natomiast jeżeli dostrzegam potrzeby drugiego człowieka, służę innym i czynię dobro to buduję Królestwo Jezusa – czyli niebo. My sami sobie budujemy naszą przyszłość – ona nie jest zdeterminowana i ustalona z góry. Nie istnieje coś takiego jak przeznaczenie. Nasza przyszłość nie jest oderwana od tego, co robimy dzisiaj – my już dzisiaj budujemy sobie to, co zastaniemy w przyszłości. I w tym sensie należy rozumieć dzisiejszą wypowiedź Jezusa: On nas nie straszy, ale zachęca, żebyśmy przyjrzeli się temu, co budujemy w naszym życiu, abyśmy obiektywnie ocenili, co do tej pory tak pracowicie wokół siebie wznosimy: niebo czy piekło.

sobota, 15 listopada 2014

Bóg – Ratownik

XXXIII Niedziela Zwykła - Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 


Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść:
„Pewien człowiek, mając się udać w podróż, przywołał swoje sługi i przekazał im swój majątek. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał. Zaraz ten, który otrzymał pięć talentów, poszedł, puścił je w obrót i zyskał drugie pięć. Tak samo i ten, który dwa otrzymał; on również zyskał drugie dwa. Ten zaś, który otrzy­mał jeden, poszedł i rozkopawszy ziemię, ukrył pieniądze swego pana.
Po dłuższym czasie powrócił pan owych sług i zaczął rozli­czać się z nimi.
Wówczas przyszedł ten, który otrzymał pięć talentów. Przy­niósł drugie pięć i rzekł: »Panie, przekazałeś mi pięć talentów, oto drugie pięć talentów zyskałem«. Rzekł mu pan: »Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana«.
Przyszedł również i ten, który otrzymał dwa talenty, mówiąc: »Panie, przekazałeś mi dwa talenty, oto drugie dwa talenty zyskałem«. Rzekł mu pan: »Dobrze, sługo dobry i wierny. Byłeś wierny w niewielu rzeczach, nad wieloma cię postawię; wejdź do radości twego pana«.
Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: »Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, po­szedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność«.
Odrzekł mu pan jego: »Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie roz­sypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dzie­sięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz w ciemno­ści; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów«”.

Mt 25,14-30

 

KOMENTARZ


Rozważając dzisiejszą Ewangelię zastanówmy się dzisiaj, jakie jest kryterium oceny wykorzystania talentów pana przez Jego sługi? Czy tym kryterium jest wierne przechowanie własności swego pana? Raczej nie, bo wtedy ten, który nie zyskał nic, ale za to przechował otrzymany talent, musiałby otrzymać nagrodę. Zysk też nie jest tym kryterium, bo wtedy ten, który zarobił pięć talentów musiałby otrzymać największą nagrodę – tymczasem ten, który zyskał dwa talenty otrzymał nagrodę identyczną. Co zatem jest ocenione i nagrodzone? Pan z dzisiejszej przypowieści nagradza włożony trud i wysiłek. To bardzo dobra wiadomość dla nas, bo często wkładamy w coś wiele trudu i wysiłku, zaś zyski są marne. Jesteśmy przyzwyczajeni, że świat wokół nas nie patrzy na włożoną pracę, ale na wymierne efekty. Tymczasem Jezus ocenia nas trochę inaczej: efekty są dla Niego ważne, ale nie najważniejsze. Najważniejsze są nasze starania i szczere intencje, które podejmujemy. Nagradza tych, którzy potrafią zdobyć się na odwagę i robić cokolwiek, nawet jeśli to „cokolwiek” nie przynosi z miejsca efektów. Ostatni z trzech sług został ukarany właśnie za to, że nic nie zrobił, nie podjął żadnego działania, żadnego wysiłku, żadnych prób – niczego. 

Tutaj pojawia się zagadnienie sprawiedliwości Boga. Zauważmy, że pan z przypowieści nie rozdał talentów po równo. Obdzielił wedle zdolności, możliwości. W każdym razie sprawiedliwość Pana Boga polega na tym, że od każdego z nas oczekuje tyle, ile jesteśmy w stanie zrobić. Jeżeli ktoś z nas ma większe możliwości, lepsze sposobności, to Bóg oczekuje od niego więcej. Jeżeli ktoś z nas ma mniejsze możliwości, mniej okazji, to Bóg wymaga od niego mniej. Ale ważne jest dla Pana Boga, czy robiliśmy wszystko co w naszej mocy, by to zrobić. Bóg nie chce od nas czegoś, co nas przerasta. Ale oczekuje, że zrobimy wszystko, co dla nas możliwe. 

Zwróćmy uwagę, że to nieco się rozmija z ludzkim rozumieniem sprawiedliwości. Weźmy np. takie zagadnienie: kto awansuje w firmie? Ten, kto przynosi większy zysk i większe efekty. Rzadko kiedy dostrzeżony i doceniony jest ten, kto więcej się stara. Doceniony jest ten, kto ma wyniki, nawet jeśli obiektywnie rzecz biorąc niewiele go to kosztowało, żeby owe wyniki uzyskać. Możliwe jest, że ktoś inny wkłada o wiele więcej serca, zaangażowania, wysiłku, czasu itd., ale nie osiąga takich efektów i zazwyczaj nie awansuje. Tymczasem Bóg, który jest sprawiedliwy, widzi ile kto naprawdę włożył wysiłku i to właśnie docenia i nagradza. I to dopiero naprawdę jest sprawiedliwość. 

My wiemy dość dużo o oczekiwaniach, jakie ma względem nas Bóg. Myśląc o tym wszystkim można sobie zadać następujące pytania: czy ta wiedza przekłada się na działanie? Czy w ogóle podejmujemy jakiekolwiek próby realizacji tego, co Bóg od nas oczekuje? Czy od razu wmawiamy sobie, że się nie da? Weźmy dla przykładu czytanie Ewangelii: wielu nie bierze Jej nigdy do ręki, bo z góry wiedzą, że nie zrozumieją. A prawdę powiedziawszy, nigdy nie spróbowali. Najgorzej jest wmówić sobie z góry, że coś się nie da – wtedy człowiek sam sobie na starcie podcina skrzydła. Może rzeczywiście nieraz nie da się osiągnąć oczekiwanych wyników, ale Jezusowi chodzi przede wszystkim o podjęcie prób i starań. On uzupełni resztę – pomoże nam w dążeniu do celu jakim jest nasze zbawienie. Najważniejsze, żeby wykazać się dobrą wolą – a tę pokazujemy właśnie w ten sposób, że się staramy. Zwróćmy uwagę na dwoje pierwszych sług, którzy przynieśli zysk, zabrało się do pracy „od zaraz”. To cenna wskazówka dla nas, że jeśli chodzi o sprawy dotyczące Pana Boga, to one nie cierpią odkładania na potem. 

Kolejna rzecz widoczna w wypowiedzi leniwego sługi, to zwalanie całej winy na pana. Zwróćmy uwagę, jak często nam się to przydarza, że za wszystko obwiniamy Pana Boga. Ale kiedy się dokładniej takiemu obwinianiu przyjrzeć, to się okazuje, że gdzieś tam zawsze u podstaw jest nasz grzech, który chcemy ukryć zwalając całą winę na Boga. Oczywiście najlepszą obroną jest atak, ale okazuje się, że Pana Boga nie da się wpędzić w kozi róg i wmówić Sobie czegoś, co jest nieprawdą. Mało tego, przyjrzyjmy się końcówce tekstu: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma.” (Mt 13,12). Bóg ostatecznie odziera nas ze złudzeń, burzy misternie ułożoną przez nas barykadę kłamstw. Jego światło ostatecznie przedziera się przez każdą zasłonę i ujawnia naszą nagość. Bynajmniej nie po to, żeby się nad nami pastwić i z nas szydzić, ale po to, żeby człowieka wydobyć z fałszywych przekonań, ukazać prawdę i sprowokować do przemiany. Celem Pana Boga jest zawsze ratować człowieka. Ratowanie czasem jest bolesne, tak jak nieraz bolesne jest leczenie – ale ostatecznie ten ból jest zbawczy, ratujący. Bo Jezus przyszedł na świat szczególnie do tych, co się źle mają (por. Mk 2,17). 

Dlatego dzisiaj stańmy przed Jezusem i zastanówmy się nad samym sobą. Spróbujmy wykorzystać te talenty, które dał nam Pan Bóg, by nas nie „wyrzucił na zewnątrz w ciemności; gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów” (por. Mt 22,13).

sobota, 8 listopada 2014

Droga ku Jezusowi

XXXII Niedziela Zwykła - Rok A

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

 

Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: "Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!» Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec: te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was». Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".

Mt 25,1–13

KOMENTARZ


Polski tekst dzisiejszej Ewangelii jest dość uładzony, jako że oryginał grecki mówi bardzo dosadnie: panny mądre i głupie. Bowiem głupotą jest iść na wesele nieprzygotowanym na spotkanie z panem młodym. Czystym idiotyzmem jest czekać na powrót Jezusa, który jest pewny jak nic innego na tym świecie, a nie przygotować się na to wydarzenie. 

I tu pojawia się pierwsze zagadnienie, związane z dzisiejszą Ewangelią: co dla nas jest pewne i realne życiu? Nie ma nic pewniejszego w naszym życiu ponad to, że ono się zaczęło (dowodem jesteśmy my – istniejemy) i że kiedyś się skończy – każdy, kto się narodził – umrze. Może właśnie dlatego na nagrobkach pojawiają się tylko te dwie daty: narodzenia i śmierci. Bo to dwie najważniejsze i najbardziej pewne daty w życiu każdego człowieka. Wszystko inne może się wydarzyć, ale nie musi. Zaś pożegnanie z tym światem jest niewzruszenie, niepodważalnie pewne i nieuniknione.

Nieuchronne jest także nasze spotkanie z Jezusem. Całe nasze istnienie jest zmierzaniem na to spotkanie – i nie ma większego znaczenia, czy o tym pamiętamy, czy też nie. I dlatego dla Jezusa jest głupotą nie przygotować się na coś, co nadejdzie z niewzruszoną pewnością. W naszym życiu przygotowujemy się na różne ewentualności i uważamy to za naszą życiową mądrość. A spotkanie z Jezusem nie jest ewentualnością – jest pewnością. 

Co do powrotu Jezusa, to Nowy Testament jest dość zgodny w tej kwestii: Jezus powróci w sposób widzialny i dostępny dla wszystkich. Na przykład w dzisiejszej Ewangelii okrzyk „Pan młody idzie...” (Mt 25,6) jest w oryginale greckim określony takim czasownikiem, który oznacza przeraźliwy wrzask, słyszalny dla wszystkich, wyrywający nawet z najgłębszego snu – tu można dla przykładu przypomnieć sobie, że śmierć często w Nowym Testamencie jest nazywana „snem” (np. „Łazarz, przyjaciel nasz zasnął – idę go obudzić”) (por. J 11,1–44). I tak, jak pierwsze przyjście Jezusa dokonało się w ukryciu, tak Nowy Testament nie ma wątpliwości, że drugie Jego przyjście (paruzja), dokona się w pełni Jego chwały. Zawsze, zanim człowiek zacznie tworzyć własne teorie, należy najpierw sprawdzić, co Pismo Święte mówi na ten temat. Bóg nie będzie robił tego, co się nam wydaje, ani się nie dopasuje do naszych wyobrażeń, ale zrobi to, co zapowiedział.

Druga rzecz wynikająca z dzisiejszej Ewangelii mówi o tym, że Jezus jest zatroskany o nas. Zatroskany jest o to, żebyśmy na tym spotkaniu z Nim wypadli jak najlepiej. On dość sporo miejsca w swoim nauczaniu poświęcił uświadamianiu swoich uczniów, że powinni być przygotowani na Jego powrót – bo On powróci na pewno. I nie należy tych Jego zapowiedzi traktować jako straszenie – na przykład dzisiaj czytamy: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny” (Mt 25,13). Wydaje się jakby Jezus straszył, ale On tylko ostrzega. A to wynika z Jego troski podyktowanej miłością do nas. Gdyby Jezusowi na nas nie zależało, to by nic nie mówił, nic od nas nie wymagał i w ogóle pewnie by do nas nie przyszedł. Ale mówi i ostrzega, zabiega o to, żebyśmy byli gotowi – bo Jemu zależy na nas. To tak jak nauczyciel przed sprawdzianem, kiedy podaje zakres: nie robi tego, żeby straszyć, ale żeby uczniowie się przygotowali. I tak jak głupotą ze strony ucznia jest nie przygotować się, tak naszą głupotą jest nie przygotować nic, choć znamy wolę naszego Pana. I tu znowu okazuje się, że nic nie pomoże wymyślanie własnych teorii na temat Bożych oczekiwań względem nas. On oczekuje tego, co powiedział i nie zmieni zdania. 

W tym kontekście można by pokusić się o wniosek, że czas dany nam przez Pana do Jego powrotu jest po to, żeby objawiły się nasze prawdziwe intencje. To nic trudnego przeżyć trochę czasu markując miłość i wierność Jezusowi. O wiele trudniej trwać w tej miłości i wierności przez całe, długie życie. Bo o to właśnie w tym wszystkim chodzi: żeby dla Niego żyć. I czasem może być łatwiejsze przelanie krwi dla Jezusa, niż przeżyć całe życie i być Mu wiernym. Tymczasem On ma na myśli, to o czym pisał św. Paweł: „czy w życiu, czy w śmierci należymy do Pana” (Rz 14,8). Skąpienie miłości, skąpienie życia dla Jezusa kończy się ostatecznie tym, że to ja nie mam z czym stanąć przed Panem – On nic nie traci. On i tak jest Oblubieńcem. To ja tracę udział w Jego uczcie weselnej, bo byłem skąpy w miłości, bo chciałem zachować swoje życie tylko dla siebie, bo nie byłem gotowy. Jezus chce się przekonać, zanim powróci: czyja miłość jest prawdziwa i przetrwa próbę czasu? A kto widząc, że Pan się opóźnia, zacznie hulać, upijać się itd.? (por. Mt 24,48–49). Dlatego czas jest naszym sędzią – on odsłania prawdę o nas. Stąd Jezus mówił, że poznaje się człowieka po owocach. 

I zwróćmy uwagę jeszcze na jeden problem: kwestia pożyczenia oliwy. Są rzeczy, których nikt za nas nie zrobi. Nikt za mnie, w moim imieniu nie przyjmie Bożej miłości. Nikt zamiast mnie nie odpowie miłością na Jego miłość. Jeśli ja tego nie zrobię, to nikt za mnie tego nie zrobi. I nie da się tego przekazać ani pożyczyć. Każdy z nas, sam osobiście, musi odpowiedzieć Bogu na Jego łaskę. Musi Jego łaskę przyjąć i pozwolić się przemienić – w dziecko Boga.

sobota, 1 listopada 2014

Śmierć to spotkanie z Ojcem

Wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 




Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek.
Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: «Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego». Po tych słowach wyzionął ducha.
Był tam człowiek dobry i sprawiedliwy, imieniem Józef, członek Wysokiej Rady. On to udał się do Piłata i poprosił o Ciało Jezusa. Zdjął Je z krzyża, owinął w płótno i złożył w grobie, wykutym w skale, w którym nikt jeszcze nie był pochowany.
W pierwszy dzień tygodnia niewiasty poszły skoro świt do grobu, niosąc przygotowane wonności. Kamień od grobu zastały odsunięty. A skoro weszły, nie znalazły ciała Pana Jezusa. Gdy wobec tego były bezradne, nagle stanęło przed nimi dwóch mężów w lśniących szatach.
Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: «Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstały».
 Łk 23, 44-46. 50. 52-53; 24, 1-6a

KOMENTARZ



Tak jak wczoraj oddawaliśmy cześć wszystkim zbawionym – tym, którzy już doszli do celu – tak dzisiaj dla Kościoła jest dzień pamięci o tych, którzy już odeszli, ale którym jeszcze potrzebna jest nasza modlitwa. W związku z tym dzisiejszy dzień nastraja do refleksji nad przemijaniem i ulotnością naszego ludzkiego życia. Kiedy odwiedzamy cmentarze dociera do nas prawda, o której na co dzień niezbyt chętnie myślimy, że całe nasze życie zmierza do śmierci, że nie będziemy trwali tutaj wiecznie i że kiedyś dla każdego z nas nadejdzie koniec. 

I tu właśnie jest kłopot: bo z naszego ludzkiego punktu widzenia śmierć to koniec. Człowiek nie rusza się, nie oddycha, nie widzi, nie słyszy, nie czuje. Nie da się nawiązać z nim kontaktu, nie da się nic zrobić, nic zmienić, nic poprawić. Śmierć jak nic innego obnaża naszą ludzką bezsilność. Chyba właśnie to doświadczenie bezsilności i nieodwracalności jest dla nas takie trudne. Poza tym mamy też świadomość, że śmierć jest potworną samotnością. Nawet gdy towarzyszymy umierającemu, to i tak w śmierć zanurzyć się musi sam – nikt z nim tam nie pójdzie. Więc śmierć jawi się też jako doświadczenie ostatecznej samotności. Jest jeszcze jeden aspekt tego doświadczenia, otóż nikt z nas nie wie, co go czeka ani jak tam jest. Dodając do tego świadomość końca i osamotnienia, otrzymujemy wizję czegoś przerażającego. 

Tymczasem dzisiaj Kościół stawia nam przed oczy scenę konania Jezusa. I to okrutnego konania – na krzyżu, w opuszczeniu i wyszydzeniu. Ale zauważmy, że Jezus zanurza się w śmierć bez lęku, z nadzieją. Z Nim śmierć nie jawi się jako koniec, ani jako ostateczna ciemność i samotność. Dla Jezusa śmierć to spotkanie z Ojcem, który czeka po drugiej stronie z otwartymi ramionami. Zauważmy, że Jezus nie zawiódł się: naprawdę Ojciec wziął w ramiona Syna i nie pozwolił, żeby śmierć miała nad Nim władzę. Gdy kobiety poszły do grobu pierwszego dnia tygodnia (czyli w niedzielę) usłyszały: nie ma Go tutaj. Śmierć Go nie pokonała ani nie zatrzymała, nie zdobyła nad Nim władzy ani kontroli. Stało się coś dokładnie odwrotnego: to śmierć została pokonana. Jezus zanurzył się w śmierć i odnalazł drogę wyjścia ku prawdziwemu życiu. 

I to jest dla nas źródło nadziei i umocnienia w obliczu śmierci. Od kiedy Jezus odnalazł tę drogę, śmierć nie jest już końcem – jest tylko przejściem, bramą, przez którą wracamy do naszego Domu Rodzinnego, do miejsca, z którego odeszliśmy po grzechu. Od kiedy Jezus zmartwychwstał przestaliśmy być bezsilni wobec śmierci – Jezus ma siłę, by ją pokonać. Skoro pokonał ją raz, to może ją pokonać kiedy tylko zechce. Jeśli więc w życiu przyłączymy się do Niego, to On nas nie porzuci również w śmierci – nie dopuści do tego, żeby śmierć zapanowała nad tymi, którzy swój los złożyli w Jego ręce. Jeśli więc idziemy z Chrystusem przez życie, to On przeprowadzi nas także przez śmierć.

Zauważmy, że podstawowa obietnica, jaką otrzymujemy od Jezusa w momencie chrztu, to obietnica życia. Chrzest daje nam udział w Jego zwycięstwie i rzecz cała polega na tym, żeby aż do śmierci tego udziału strzec i nie dać sobie go wyrwać, nie stracić go. Najważniejsze co mamy do zrobienia w tym życiu, to właśnie ustrzec naszej jedności z Chrystusem. Jeśli bowiem damy się od Chrystusa oderwać, to kto nas przeprowadzi przez śmierć? Kto oprócz Niego zwycięży nad śmiercią? Kto potrafi ją okiełznać?

Nie zapominajmy o tym, że jest dla nas nadzieja. I uwierzmy, że nie rozstaliśmy się z tymi, co odeszli, na zawsze – spotkamy ich ponownie w Domu. Tam już nic nam nie zagrozi ani nas nie rozdzieli. Warunek jest jeden: nie dać się oddzielić od Jezusa.