sobota, 31 października 2015

Konstytucja Jezusa

Uroczystość Wszystkich Świętych

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:
«Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie».


Mt 5,1-12a

KOMENTARZ

 

Uważa się powszechnie, że tzw. kazanie na górze jest swoistą „konstytucją” Jezusa. Jeśli więc życie chrześcijanina winno polegać na realizowaniu Słowa Bożego, to w szczególny sposób należałoby się skupić na wprowadzaniu w życie kazania na górze – a zwłaszcza ośmiu błogosławieństw. W takim razie ten, kto je zrealizował, jest święty z punktu widzenia chrześcijan i poszedł do domu Ojca najkrótszą z dróg. Pewnie dlatego czytamy ten fragment Ewangelii dzisiaj, w Uroczystość Wszystkich Świętych.

Często spotykamy się z mylnym rozumieniem słowa „święty”. Mamy tendencję, by z góry reagować przekonaniem, że to nie dla nas, bo my musimy funkcjonować w świecie takim jaki jest i w ogóle trzeba twardo stąpać po ziemi. Natomiast rozumienie w perspektywie Słowa Bożego, to Bóg jest w pierwszym rzędzie święty – a świętość Boga polega przede wszystkim na tym, że jest On inny niż ten świat, jest od niego oddzielony. To samo dotyczy ludzi: według Biblii święty to ktoś, kto jest inny od świata, należący do Boga. To, co czyni człowieka świętym, to przyjęcie określonego sposobu zachowania, postępowania – zgodnego z tym co mówi Bóg. I o takich właśnie świętych mówi dzisiaj Jezus w błogosławieństwach: o tych, którzy mają odwagę być oddzielonymi od świata, od jego sposobu funkcjonowania, stylu myślenia i postępowania. To ci, którzy mają odwagę działać inaczej niż wszyscy dookoła. Ostatecznie więc dochodzimy do momentu, w którym odkrywamy, że świętość w sensie chrześcijańskim jest odwagą przyjęcia stylu życia naszego Mistrza – i to jest właśnie ta różnica w stosunku do otaczającego nas świata.

Jezus oczywiście dzisiaj dość dobitnie przestrzega, że taka odwaga kosztuje: niezrozumienie, nieakceptację, prześladowanie, utratę dobrej opinii, narażenie się na zniesławienie, na złe gadanie ludzkie itd. Dzieje się tak dlatego, bo świat będzie prześladował tych, którzy izolują się, mają odwagę być inni. Światu trudno to znieść, ponieważ takie osoby każą się zastanowić, dokąd właściwie ten nurt nas niesie, gdzie właściwie zmierzamy i dlaczego niektórzy nie chcą się tam dostać.

Jednak uczestnictwo w życiu Boga to nie jest bajka ani pobożne życzenie, to jest bardziej realne niż śmierć, bo Jezus zmartwychwstał. Tym samym udowodnił, że faktycznie choć odwaga sprzeciwienia się światu kosztuje, to jednak ostatecznie wyłącza człowieka z losu świata i daje uczestnictwo w życiu samego Boga.

Dziś, jutro pewnie będziemy odwiedzać groby bliskich – no to stojąc przy tych grobach zapytajcie sami siebie: co tak naprawdę jest realne? Okazuje się, że wbrew kłamstwom tego świata, w pełni realny jest tylko Bóg. To On żyje prawdziwym życiem, bo zwyciężył śmierć  i żyją także ci, którzy mają odwagę wejść w przestrzeń przynależności do Niego. Tu nie chodzi bynajmniej, by teraz zaniedbywać swoje obowiązki, porzucać pracę itd., ale żebyśmy we wszystkim, co robimy naśladowali Jezusa: wprowadzali pokój, sprawiedliwość i miłosierdzie, zachowali czyste serca i nie robili tego, czego na co dzień dopuszcza się świat. A wtedy będziemy żyli naprawdę – wbrew temu, co próbuje się nam wmawiać.

To od nas zależy, czy wybierzemy te „konstytucyjne zapisy” Jezusa i staniemy się Jego prawdziwymi świadkami, czy też biernie będziemy się poddawać temu nurtowi świata, który wiedzie ku śmierci…

sobota, 24 października 2015

Jezus drogą powrotu do Ojca

XXX Niedziela Zwykła, ROK B

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 


Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną". Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną".Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?"Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał".Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą".


KOMENTARZ


Ciężko jest być niewidomym – jak ktoś nie wierzy, to niech spróbuje trochę pochodzić z zawiązanymi oczami. Człowiek w ogóle nie może się zorientować w przestrzeni, nie za bardzo wie gdzie jest, nie może rozeznać kierunków ale także nie może cieszyć się całym pięknem otaczającego go świata, bo go po prostu nie widzi. Podejrzewam, że jednak o wiele trudniej jest tym, którzy utracili wzrok, bo wiedzą co stracili i pewnie tęsknią do widoku tego, czego już nigdy nie zobaczą. Takim człowiekiem jest niewidomy Bartymeusz, który siedział przy drodze pod Jerychem. 


On wyobraża każdego z nas, ludzi – dzieci Boga, którzy przestali widzieć swojego Ojca, bo drogę naszego powrotu zasłania nam grzech i nie jesteśmy w stanie dostrzec drogi powrotu do tego, co utraciliśmy. Zauważmy, że Niewidomy siedzi przy drodze, a mimo to jej nie widzi i nie jest w stanie iść nią. Ten symbol drogi pokazuje nam, że Ojciec jest jakby na wyciągnięcie ręki, droga powrotu jest tuż obok, a jednak nie jesteśmy w stanie nią pójść – nawet nie jesteśmy w stanie jej odkryć. Musi przyjść Jezus i nas poprowadzić. Bardzo często łudzimy się, że jesteśmy w stanie sami sobie odbudować to, co straciliśmy, a do czego tęsknimy – jak ślepy do widoku. Sama w sobie ta tęsknota jest dobra – tylko nie potrafimy się przyznać, że jesteśmy niewidomymi żebrakami zdanymi na łaskę przechodzącego Jezusa. I tylko On jest w stanie pokazać nam tę drogę naszego powrotu do Ojca. No i pewnie dlatego Bartymeusz tak uparcie i przeraźliwie – coraz głośniej, jak zanotował św. Marek – wołał za Jezusem. Wiedział, że Jezus jest jego jedyną nadzieją. 

 

Zwróćmy uwagę na reakcję tłumu, który próbuje Bartymeusza uciszyć. Czy nie zauważacie, że podobnie dzieje się nieraz i w dzisiejszym świecie, który czasami próbuje stłamsić uczniów Jezusa? Bądźcie sobie chrześcijanami, ale we własnych domach. Zaś kiedy wychodzicie na ulicę, przychodzicie do pracy, na mecz, na imprezę itd., to zostawiajcie swoje chrześcijaństwo za drzwiami. Prowadzi to do prostej konsekwencji: wtedy my chrześcijanie w życiu codziennym niczym nie różnimy się od niewierzących. Jeśli ulegamy presji świata i swoje przekonania i wartości chowamy głęboko do kieszeni, to w praktyce zachowujemy się jak wszyscy, a powinniśmy zachowywać się jak Jezus. Po tym poznać ucznia Jezusa, że idzie za Nim drogą – dosłownie: wstępuje w ślady Jezusa. Nie ma innej drogi! Jezus jest Jedyny, który może nas zaprowadzić z powrotem do Ojca. Bartymeusz nie dał się zakrzyczeć – gdyby sobie na to pozwolił, pozostałby nadal ślepy, siedzący na skraju drogi i zdany na łaskę i niełaskę przechodzących... 

 

Chciałbym żebyście dobrze mnie zrozumieli, o czym mówię: nie chodzi mi o wciskanie chrześcijaństwa otoczeniu na siłę, ale o trwanie przy swoich przekonaniach. O postępowanie w pracy, na meczu, na imprezie, wśród obcych i znajomych zgodnie z tym, czego nauczył nas Jezus. Nie można być w domu, pośród czterech ścian gorliwym uczniem Jezusa, a na zewnątrz nie. W takim wypadku w ogóle się uczniem Jezusa nie jest. Albo Ewangelia przenika całe moje życie, całe postępowanie, albo nie. 

 

No i tu dochodzimy do samego cudu – do przywrócenia wzroku Bartymeuszowi. Ten cud wyraża syntetycznie sedno tego, co uczynił dla nas Jezus. Pokazał nam kim naprawdę jesteśmy i gdzie jest nasz cel i nasz prawdziwy dom. Otworzył nam oczy. I teraz od nas zależy, czy porzucimy stare kłamstwa, przyzwyczajenia, wszystko co symbolizuje ten mocno wysłużony żebraczy płaszcz Niewidomego, odrzucony przez niego w jednym porywie, czy pójdziemy za prawdą Jezusa. On nam wszystko powiedział, pokazał, dał. Teraz my decydujemy, co dalej z tym zrobimy.

sobota, 17 października 2015

Wszechogarniający egoizm

XXIX Niedziela Zwykła, ROK B

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, zbliżyli się do Jezusa i rzekli: „Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy”.On ich zapytał: „Co chcecie, żebym wam uczynił?” Rzekli Mu: „Użycz nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twej stronie”.Jezus im odparł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?”Odpowiedzieli Mu: „Możemy”.Lecz Jezus rzekł do nich: „Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane”.Gdy dziesięciu to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich:
„Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielki, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.

Mk 10,35-45

KOMENTARZ


 Po przeczytaniu dzisiejszego fragmentu Ewangelii niemal samoistnie narzuca się refleksja – jak głęboko nasze życie jest przesiąknięte egoizmem?! Dochodzi on do głosu nawet w gronie osób najbliższych Jezusowi. Okazuje się, że Jan oraz jego brat Jakub nie są od niego wolni. Chcą zapewnić sobie odpowiednie miejsca w królestwie Jezusa i ubiec pozostałych. A reszta apostołów oczywiście się oburza, ale ich zdenerwowanie nie jest wyrazem zrozumienia, że ci dwaj zrobili coś nie tak. Wynika z żalu, że to nie oni wpadli na taki pomysł. Doskonale tutaj widać mechanizm działania egoizmu: najważniejsze, żebym ja się odpowiednio ustawił, nie obchodzą mnie inni, byle by mi było dobrze. Zauważmy jak często my ulegamy takiemu myśleniu: najważniejsze, że ja nie głoduję, mam gdzie mieszkać, mam w co się ubrać. Reszta właściwie się nie liczy – niech się martwi sama. Niestety wielu z nas, również mnie, egoizm zdominował, przesiąkł naszą codzienność. A on nas prowadzi do zawiści, zazdrości, aż do nienawiści – w końcu ludzie są gotowi wyrządzić sobie największe nawet krzywdy. Przyjrzyjmy się tak uczciwie sobie i swoim uczuciom względem innych ludzi i postarajmy się odpowiedzieć na pytanie: jak bardzo moje życie jest podyktowane samolubstwem? 

Egoizm, który w nas jest, ma jeszcze głębsze konsekwencje, bo prowadzi do zburzenia relacji międzyludzkich. Taki człowiek nie jest w stanie nikomu zaufać, bo podejrzewa innych o to, co sam na ich miejscu by zrobił. Więc będąc egoistami nie ufamy sobie nawzajem. Najgorsze jest to, że nasze mniemanie przenosimy też na Jezusa: kiedy słyszymy, że On jest naszym Panem, że powinniśmy oddać pod Jego panowanie siebie samych i swoje życie, to od razu włącza nam się nieufność, bo obawiamy się, że nasz Mistrz zawładnie naszym życiem i nas zniewoli. 

Tymczasem Jezus w dzisiejszej Ewangelii proponuje nam kilkustopniowe lekarstwo na to wszystko. Wzywa On uczniów do wypicia Jego kielicha i przyjęcia Jego chrztu. Ponieważ uczniowie nie za bardzo Go rozumieją, więc tłumaczy: On nie jest zainteresowany własnym dobrem, wyrzekł się myślenia o sobie do tego stopnia, że jest gotowy wydać samego siebie i swoje życie dla naszego dobra, aż po krzyż. Jest na to gotowy dlatego, że tym, co Go prowadzi, jest nie egoizm, ale miłość. I dlatego właśnie Jezus nie próbuje nas sobie podporządkowywać – nie przychodzi po to, byśmy Jemu służyli, ale żeby służyć nam. W tym kontekście pić z kielicha Jezusa i przyjąć Jego chrzest oznacza wyrzec się egoizmu na rzecz miłości. Jeśli uda nam się przejść drogę Jezusa i pokonać w sobie to wszystko, co egoistyczne, to będziemy mogli pokochać czystym sercem drugiego człowieka.

Staniemy się zdolni do tego, by zaufać naszemu Nauczycielowi. Skoro Jezus dla naszego dobra nie wahał się pójść na krzyż, to znaczy, że nigdy nas nie skrzywdzi, nie wykorzysta, nie oszuka, bo kocha nas do szaleństwa i możemy Mu zaufać. Natomiast kiedy odkryjemy w sobie zdolność do troski o dobro drugiego człowieka, to odzyskamy także zaufanie do siebie nawzajem – padnie mur, który nas dzieli. I wreszcie w konsekwencji zapanuje między nami królestwo Jezusa. Dlatego właśnie nasz Mistrz uzależnia wejście do Jego królestwa od wyrzeczenia się egoizmu na rzecz miłości. Okazuje się, że to my sami wybieramy drogę którą pójdziemy: drogę egoizmu czy drogę miłości.

sobota, 10 października 2015

Uczeń Jezusa – jaki on jest?

XXVIII Niedziela Zwykła, ROK B

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

  

 

 Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?”
Jezus mu rzekł: „Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: «Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę»”.On Mu rzekł: „Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości”.Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”. Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Wówczas Jezus spojrzał wokoło i rzekł do swoich uczniów: „Jak trudno jest bogatym wejść do królestwa Bożego”. Uczniowie zdumieli się na Jego słowa, lecz Jezus powtórnie rzekł im: „Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa Bożego”.A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: „Któż więc może się zbawić?”Jezus spojrzał na nich i rzekł: „U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe”.
Wtedy Piotr zaczął mówić do Niego: „Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą”.
Jezus odpowiedział: „Zaprawdę powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym”.
Mk 10, 17-30

KOMENTARZ


Rozważając dzisiejszy fragment Ewangelii możemy zadać sobie pytanie: kim jest ów człowiek pytający Jezusa? Jest niewątpliwie bogaty, ale też dba o przestrzeganie przykazań i pragnie osiągnąć życie wieczne. Ma jednak jedną zasadniczą wadę: uważa, że zdobycie zbawienia jest kwestią zależną tylko od niego samego. Właściwie oczekiwał od Jezusa tak naprawdę uspokajającego potwierdzenia swojej sprawiedliwości i świętości. W ten sposób człowiek z dzisiejszej Ewangelii staje się reprezentantem tych wszystkich, którzy ulegli złudzeniu, że sami zdobywają sobie świętość i zbawienie, a Jezus jest im potrzebny do udzielania ewentualnych wskazówek oraz do potwierdzenia zdobytej przez nich świętości. I bynajmniej nie jest to wcale rzadkie zjawisko – to dość częste przekonanie. Właśnie tak myślimy, że by móc się zbawić, to musimy zachowywać Ewangelię i przykazania, co należy całkowicie do nas. Jezus zaś pozostaje w tej wizji jedynie obserwatorem, który na końcu potwierdzi, że słusznie się staraliśmy. Niestety jest to bardzo mylne myślenie. 

Warto w tym momencie pochylić się nad pytaniem uczniów: któż więc może się zbawić? Jezus odpowiada, że nie możemy tego zrobić sami, proponuje nam: zostaw wszystko i pójdź za Mną. Przestań polegać na swoich siłach, możliwościach, tylko zaufaj Mi. Pozwól, żebym to Ja – Jezus – poprowadził cię do zbawienia. Ja Ci to mogę dać – życie wieczne, którego pragniesz. I tu jest widoczna cała prawda o człowieku, który nie umie zostawić tego wszystkiego, w czym nauczył się pokładać nadzieję. Jesteśmy przekonani, że to niemożliwe, by Jezus żądał od nas aż tak radykalnego zaufania. Przecież to jest rozsądne i rozumne, żeby zostawić sobie jakieś zabezpieczenie! Wszak wiadomo, że na tym świecie nie da się funkcjonować bez środków materialnych i że one są potrzebne – więc bycie uczniem Jezusa to jedno, ale radzenie sobie w tym świecie to drugie i nie ma co tu przesadzać... Tak niestety wielu z nas myśli.

Tymczasem by stać się prawdziwym uczniem Jezusa, trzeba rzeczywiście porzucić nasze marzenia, plany, zabezpieczenia – porzucić w sensie oderwać się od nich, być gotowym zostawić wszystko, jeśli tylko nasz Nauczyciel o to poprosi. Każde przywiązanie ogranicza działanie Jezusa we mnie i w moim życiu. Ale On nie jest Bogiem nachalnym, dopóki nie zrodzi się w nas decyzja zawierzenia się Mu, to On nic nie zrobi. Ten bogaty człowiek nie był w stanie się wyzwolić ze swych ograniczeń i dlatego odszedł od Jezusa smutny. To od każdego z nas zależy jacy będziemy, jeśli pozwolimy Mu działać w naszym życiu, to On przyjdzie do naszego serca, wszystko zrobi sam, zaniesie nas na własnych rękach do domu zbudowanego w niebie. Bo nasz Mistrz robi to tylko i wyłącznie z Miłości do każdego z nas.

I jeszcze jedna uwaga: zauważmy, że zachowywanie przykazań w ujęciu Jezusa to dopiero wstęp do tego, by pójść za Nim. A my nieraz robimy z Dekalogu cel. Tymczasem to dopiero początek. Tak naprawdę cały nasz wysiłek ma być skierowany nie na zdobywanie życia wiecznego – bo to nas przerasta – ale na to, by pozwolić Jezusowi działać, by odrzucić wszystko, co nam przeszkadza otworzyć się i zaufać naszemu Nauczycielowi.

Zatem Jezus zostawia nas dziś z pytaniem: czy zostawiłbyś wszystko – materialnie i duchowo – jeśli Ja bym cię o to poprosił?

sobota, 3 października 2015

Wygodnictwo – brat egoizmu

XXVII Niedziela Zwykła, ROK B

 

TEKST SŁOWA BOŻEGO

 

 



Faryzeusze przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę.
Odpowiadając zapytał ich: „Co wam nakazał Mojżesz?”Oni rzekli: „Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić”.Wówczas Jezus rzekł do nich: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg «stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem». A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo”.Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus widząc to oburzył się i rzekł do nich: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”.I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.

(Mk 10,2-16) 

KOMENTARZ


Dzisiejsza Ewangelia pokazuje jak Jezus potrafi doskonale odczytywać intencje człowieka. W omawianym fragmencie faryzeusze przedstawili Jezusowi problem natury prawnej, ale nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć, żeby przyjąć od Jezusa prawdę – ale przychodzą, by Go kusić, prowokować do zejścia z drogi, jaką wyznaczył Mu Ojciec. Robią dokładnie to samo, co wcześniej próbował z Jezusem zrobić szatan na pustyni. Są zainteresowani utrzymaniem za wszelką cenę swojej wizji rzeczywistości – kiedy Jezus z tą wizją się nie zgadza, próbują wtedy udowodnić, że nie jest tym, za kogo się podaje. 

Przypatrzmy się sobie samym, czy nie mamy podobnych dylematów, kiedy prawda Jezusa nie jest za zbyt wygodna dla nas? Okazuje się, że robimy całkiem podobnie jak Ci faryzeusze. Zamiast słuchać naszego Mistrza, to robimy wszystko by udowodnić sobie, że to my mamy słuszność, odrzucając Jezusa i Jego Ewangelię. To nasze wręcz chorobliwe przywiązanie do własnej wizji rzeczywistości jest podyktowane nie poszukiwaniem prawdy Jezusa, ale stworzeniem sobie wygodnego życia. Próbujemy na siłę utożsamić dobro i prawdę z wygodą, tymczasem tak nie jest – prawda rzadko kiedy bywa wygodna, zazwyczaj jest wymagająca. Nic więc dziwnego, że ludzie wolą wygodę od prawdy. Lepiej żyć sobie wedle własnego pomysłu, bo Jezusowa prawda wymagałaby zajęcia konkretnego stanowiska, zmiany, a nieraz i porzucenia dotychczasowego życia. Stąd tak trudno nam Jemu zaufać, że jednak On wie lepiej, co jest dla nas najlepsze.

Zwróćmy uwagę jak na przestrzeni całej historii zbawienia zmieniamy instytucję małżeństwa, jak rewidujemy definicję pojęcia rodziny. Jest to klasyczny przykład naszego wygodnictwa. Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, po to by mogli stać się jednym ciałem i tworzyć rodzinę – ale my przecież wiemy lepiej od Ojca dlaczego tak to wymyślił i co my mamy robić z faktem posiadania płci. Przecież to od naszej wolności zależy w ilu będziemy związkach, we wszelkich możliwych konfiguracjach. Wreszcie, to my wiemy jak zaspokoić naszą seksualność. My wszystko wiemy lepiej – tylko że nasza wiedza doprowadza nas do zupełnego zepsucia moralnego. Bo nie opieramy naszego życia na Jezusie, który przecież przyszedł na ten świat, by nam dać życie wieczne. 

Dlatego nasz Mistrz dzisiejszą dyskusję z faryzeuszami kończy wskazaniem na dzieci: jeśli nie przyjmiecie Królestwa jak one, nie wejdziecie do niego (por. Mk 10,14). I o to właśnie chodzi: żeby wreszcie przyjąć od Jezusa Jego prawdę, Jego naukę, tak jak dzieci przyjmują od dorosłych wiedzę o świecie. Dziecko jest proste, ufne – my, dorośli, jesteśmy skażeni grzechem, doszukujemy się wszelkiego podstępu. Stając przed Jezusem trzeba się tego wyrzec – żeby móc przyjąć to, co On przynosi. Dopóki będziemy mieli własną wizję świata i życia, dopóki się będziemy kurczowo tej wizji trzymali, Jezus nie będzie miał szans czegokolwiek nam powiedzieć. 

Mam świadomość, że są to ostre, wręcz wymagające słowa i być może będą czytać je osoby, których bezpośrednio one nie będą tyczyć. Jednak każdemu z nas potrzeba dokonać rachunku sumienia, byśmy mogli z czystym sercem powiedzieć Jezusowi: „Ufam Tobie!”.